2007/08/31

Za co nie lubimy konserwatyzmu?

Rafał A. Ziemkiewicz nie należy do naszych ulubionych publicystów. W dzisiejszej Rzepie puścił tekst i może myślał, że powinniśmy mu być wdzięczni. Tymczasem było się w nim do czego przyczepić. Niestety nasz komentarz spod tekstu na swoim blogu usunął!! Co za koleś! Nie pozostaje nam nic innego, jak poruszyć sprawę tutaj, o ile się da w podobnych słowach... Jego tekst można przeczytać tu.

Tezy ma takie:
1. "Gej" to seksualność polityczna - zawodowy polityk i awanturnik, homoseksualizm to orientacja seksualna - nie widać nie widać i nie słychać takiego.
2.Zostawcie homo w spokoju, niech sobie będą homo, tak jak natura ich stworzyła. Nie leczcie ich, na swoją seksualność nic się nie da poradzić.
3. Ze wszelkich prób leczenia i zmiany orientacji wynikało samo zło, niejedna kobieta została w ten sposób skrzywdzona i niejedna rodzina była dysfunkcyjna przez kryptohomoseksualistę.
4. Zdecydowanie nie lubi gejów, niszczą bowiem rodzinę i wartości. Homoseksualizm niech sobie będzie, skoro Stwórca tak chciał.

Odpisałem:
Ostatni paragraf zdradza całą homofobię ukrytą pod miłością bliźniego. Wypowiedź ta znaczy tyle, że homoseksualizm jest od biedy do zaakceptowania, bo homoseksualistów nie widać. Jeśli muszą z woli stwórcy być, to już niech biedaki cichaczem i w tajemnicy kręcą się po dworcach i krzakach, ale jeśli zostają gejami i pokazują się na ulicy, to już ich Pan nie znosi. Niszczą rodzinę i tradycję! Panie Rafale, może jeśli paru więcej homoseksualistów zostałoby gejami w pana i poprzednim pokoleniu, to ta rodzina by na lepszych fundamentach stała... Taki szacunek można sobie w d*** wsadzić.

Widać była to skandaliczna wypowiedź. Cóż... Możemy od siebie dodać, że zamierzamy zniszczyć jeszcze niejedną rodzinę, jeśli jest to takie łatwe i wystarczy do tego być gejem. Może nawet niektórzy będą nam wdzięczni, bo zamiast 10 kiepskich, zostaną tylko 3 dobre ;-)

Sprostowanie: gejów nie trzeba lubić za sam fakt bycia gejami. Co innego lubić, a co innego nie mieć nic wyimaginowanego przeciwko i dopuszczać do sfery publicznej. To jest właśnie tolerancja i nie grozi jej nadużywanie. Lubić albo nie lubić można konkretnego człowieka.

Ale kanał.....

Nie mogliśmy się oprzeć....

"Dziś o układzie można więcej powiedzieć niż kiedyś, nawet są prowadzone badania o charakterze naukowym, przy użyciu modelu komputerowego układu, by ukazać te wszystkie związki między różnego rodzaju ośrodkami sił społecznych w Polsce" - powiedział pan "zdradzający objawy choroby" w wywiadzie dla "Gazety Pomorskiej".

Zapewne te badania umożliwiają napisane specjalnie na zamówienie Urzędu Prezesa Rady Ministrów znakomite SYSTEMY SOFTWEWOROWE (pisowania i wymowa właściwa), o których wspominał brat:



Bajka o Izoldzie

Po zawieruchach politycznych i obyczajowych czas na bajkę. O Izoldzie.

Za siedmioma skrzyżowaniami, za siedmioma wiaduktami i za siedmioma biurowcami stoi magasin, hypermarché, zwany E.Leclerc. Zakupy robiła w nim pewna Wielka Dama z dwójką dzieci. Długonoga blondyna w drogich ciuchach, w butach na niemal dwunastocentymetrowych obcasach, dumnie kroczyła między półkami. Dostojnie przebierała między towarami, wybierając chyba tylko te najdroższe. Skrzętnie uważała, żeby nie ubrudziło jej nawet powietrze. Pewnie myślała, że jest Victorią Beckham. Nawet minę miała niczym Posh Spice. Nadętą i wyniosłą. No cóż, baronowa naszych czasów, jak się patrzy.

I słychać:

- Mamusiu, bardzo Cię proszę, kup mi tę lalkę.
- Dobrze, Kochanie, kupię Ci. Proszę, weź sobie.

Po chwili mamusia dodała pełna gracji:

- Och, Izoldo, właściwie to nie powinnam kupować Ci tej lalki. Zabawkę dzisiaj powinien dostać Brunon. Ty byłaś bardzo niegrzeczna. Jak mogłaś tak się POSRAĆ w przedszkolu?!.

Spojrzeliśmy po sobie i wybuchnęliśmy śmiechem. Nieokiełznana fizjologia córci skrzyżowana z błękitną krwią mamusi....

Imiona bohaterów NIE zostały zmienione.

SpieprzajDziadu przemówił

"Lech Kaczyński mówił, że jest szczególnie ważne, by społeczeństwo poznało pewne fakty. Prezydent podkreślił, że dopiero wówczas będzie wiadomo, co kryło się za wydarzeniami z ostatniego czasu" przeczytali.

My jeszcze nie dostąpiliśmy godności ekstraordynaryjnego poznania tej prawdy opartej na pewnych faktach. Podejrzewamy jednak, że chodzi o poznanie transcendentne i możemy nie dostąpić tej łaski.

"W przeciwnym razie- podkreślił prezydent - będziemy mieć do czynienia z zamieszaniem i insynuacjami, jakoby zatrzymania miały na celu zastraszenie świadków przed komisją. Prezydent podkreślił jednak, że decyzja o ujawnieniu tajnych informacji posiadanych przez prokuraturę nie leży w jego kompetencjach".

U jakiego mistrza Dziadu się szkolił, że posiadł te aprioryczne formy poznania i wie to, co może ujawnić prokuratura?

2007/08/30

Kościół a homoseksualizm

Rzeczpospolita donosi o skuteczności w leczeniu homoseksualizmu. O chrześcijańskich mendach i ich terapiach pisaliśmy już dużo tutaj, łącznie z przywoływaniem reportażu o pionierskim ośrodku Odwaga.

Nie skrywamy naszej nienawiści pod płaszczykiem "miłowania bliźniego", doskonale wiemy, skąd bierze się nasza agresja i zapał w tępieniu takich inicjatyw (są dla nas zagrożeniem), ale bardzo nas intryguje ich zapał w nawracaniu nas. Jakie odbicie siebie widzą w nas, że tak bardzo chcą się tego zagrażającego odbicia pozbyć? Część odpowiedzi też już przytoczyliśmy.

Tym razem mamy też propozycję dla "uzdrowionych": Na nic wasze deklaracje, bo powiedzieć można wszystko, zaś badanie reakcji genitalnej (wzwodu) czy zmian tętna jako dowodu na to, co was podnieca jest głęboko nieprzyzwoite. Dlatego sięgniemy do metod prawdziwe chrześcijańskich, przez wieki praktykowanych: Bóg wie czy kłamiecie i co w głębi skrywacie i dokona rozliczenia. Poddać was trzeba próbie wrzątku. Jeśli z kotła wrzącej wody zdołacie wystawić rękę i nogę, On będzie pewien waszej szczerości, a i my malutcy uznamy, że jesteście uleczeni, uszedł z was szatan i zło, a napełniła prawdziwa miłość. Ku chwale Prawdy i Pana!

ABW a deubekizacja

Tylko krótka notka, bo co tu sie dużo rozwodzić...

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała Kaczmarka, Kornatowskiego (były szef policji), Netzla. Chciała też Marca (były szef CBŚ, ale nie ma go w Polsce). Zarzuty? Przeciek w sprawie obławy CBA na Leppera i utrudnianie prowadzenia śledztwa. Kornatowski miał jutro zeznawać przed komisją sejmową, przed którą Kaczmarek niedawno wyjawił już kilka ciekawych rzeczy o rządach prawa i sprawiedliwości.

Czy aresztowani wiedzą za dużo i należy ich zamknąć i uniemożliwić zeznania? Czy to właśnie dowód, że rządy pis-u uciekają się do najperfidniejszych metod PRLu, którego rozliczenie tak obsesyjnie promowali? Zobaczymy jutro, bo tak naprawdę aresztowanie nie wyklucza stawiennictwa przed speckomisją. Zależy jednak ono wyłącznie od woli "niezależnej" prokuratury, która kieruje się wyłącznie "dobrem" prowadzonego śledztwa.


Ps. Nazywa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jakoś tak dziwnie się kojarzy z Urzędem Bezpieczeństwa.

2007/08/28

Zbigi debeściak

Mimo całego zamieszania wokół małego tyranka, poziom zaufania do niego jest szokująco wysoki, jak donosi Gazeta:

W badaniu SMG/KRC 44 proc. ankietowanych odpowiedziało, że jest on ministrem "dobrym", a prawie12 proc. - "bardzo dobrym". Dla 21 proc Ziobro jest ministrem "złym", dla 6 proc. - "bardzo złym", 17 proc. nie wie, jak go oceniać.

Zostawiamy tu na boku fakt, że
"35 proc. Polaków według sondażu OBOP-u i aż 47 proc. według SMG/KRC chce, by Ziobro został przez premiera zawieszony w swoich obowiązkach do czasu wyjaśnienia oskarżeń Kaczmarka". Zawieszenie to jedno, a zaufanie to drugie i to drugie właśnie nas tu interesuje.... Co takiego symbolizuje ten "35-letni mężczyzna o mentalności 25-latka", jak go miał rzekomo - trochę na wyrost - określić prezydent Lech K, że zawojował umysły?

Czy chodzi o to, że swoim 25 letnim rozumkiem, Zbigi widzi świat takim, jak widzi go duża część elektoratu? Czyli, że mamy odczynienia ze zbiorową niedojrzałością?

Czy Ziobro uosabia właściwą wyborcom dziecięcą moralność właściwą dla wieku szkolnego - tzw. heteronomii moralnej, która mówi, że normy regulujące zachowania są dane z góry i raz na zawsze, są trwałe, niezmienne i nie można ich modyfikować, bo ktoś z zewnątrz wymaga bezwzględnego ich przestrzegania? Znajdując się w tej fazie rozwoju, dziecko uznaje za sprawiedliwe wszelkie nakazy i zakazy pochodzące autorytetu, a sankcje zewnętrzne to jedyny powód, dla którego trzeba przestrzegać reguł moralnego postępowania (czyli nie są to własne przemyślenia i uwewnętrznione wartości). A może już jest... o krok wyżej - moralność jego mościa weszła w fazę późnopodstawówkową, partykularystyczną: my zawsze robimy słusznie, oni nigdy...

Czy chodzi o to, że Ziobro z jego punitywnym rozumieniem prawa karnego (a brakiem rozumienia innego) i tendencją do zamykania w więzieniu i generalnie zaostrzania kar, oddaje fatalne umiejętności wychowawcze wyborców (i zerowe w innych mechanizmach i procedurach prawnych), a tym samym jest uosobieniem prostej recepty na ład i porządek, którego by chcieli, ale którego nie są w stanie wytworzyć, co napawa ich strachem?

Czy chodzi o to, że Ziobro symbolizuje "szanowane wartości" prawo, sprawiedliwość, uczciwość, które jednak pozostają tylko w sferze deklaratywnej, bo w rzeczywistości nikt o nich nie pamięta, a dla przyzwoitości przyda sie ktoś na górze, kto będzie nimi centralnie szafował dla spokoju sumienia?

Jedno jest pewne. Zbigi, pij mleko będziesz wielki!

2007/08/24

Słowo na niedzielę: manifest

Nieczęsto zajmujemy się na blogu sprawami związanymi stricte z naszą mniejszością seksualną, ale dziś i owszem. Zainspirowała nas szeroko przywoływana przez media inicjatywa portalu gaylife.pl stworzenia listy polityków homofobów. Idą wybory (od dwóch lat i możliwe, że dopiero za dwa lata dojdą), więc czas pewne rzeczy w środowisku przemyśleć przy tej słusznej inicjatywie...

Nie może być tak, że pajace, kukły i stworki ze sceny politycznej mieszają nas z błotem, po czym uchodzi im to na sucho, bo nikomu nie chciało się zareagować. Milczenie oznacza akceptację! Najgorsze co można zrobić to przejść obojętnie, udać, że się nie zauważa i że tak już musi być... Nadstawić drugi policzek i dać sobie wejść na głowę. Zrobić z siebie szmatę do wycierania społecznych frustracji, lęków, wieśniactwa i chamstwa.

Niedobrze, że 90% z nas - gejów i lesbijek - wciąż jest zahukanych i zastraszonych i twardo twierdzi, że ich orientacja to prywatna sprawa, kiedy to podstawa ich tożsamości i określa ich funkcjonowanie począwszy od niedzielnego rosołu z rodziną przez stosunki sąsiedzkie, prywatne i służbowe relacje koleżeńskie, a na kwestiach prawnych kończąc. Przez to większość słusznych inicjatyw i próśb o pomoc naszych organizacji przedstawicielskich spotyka się z biernością i ignorowaniem. To wręcz fatalnie, bo dzięki temu pozwalamy trwać status quo albo wręcz umacniać się tym ch****, co ich znacie z agresji wymierzonej w nas z pudeł telewizorów. I tym, którzy nie biją, ale udają, że nas nie ma, dzięki czemu faktycznie nas nie ma. Jak nas nie ma to można po nas jeździć. Nie wiecie o co chodzi? Przykład? Toruńskimi moherami nikt politycznie nie pogardzi, a wręcz ucałuje! Bo potrafią drzeć ryja o swoje! Tymczasem nas jest dużo więcej niż toruńskich moherów. Mamy dużo więcej pieniędzy i jeszcze wiele więcej razy weźmiemy udział w wyborach... I co mamy z tej potencjalnej siły?

Ale to nie tylko "ich" wina. To też nasza wina!

Jak dużo z was podpisało jakikolwiek protest swego czasu krążący po sieci w obronie własnej godności?

Jak dużo z was było na paradzie w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i pikietach w innych miastach, żeby zamanifestować swoją liczebność? (to, że w Warszawie udawaliście, że akurat tylko robicie zakupy w pobliskim H&M się nie liczy)

Jak dużo z was dało 1% swojego podatku na organizacje pożytku publicznego KPH albo Lambdę? (i tak te pieniądze musicie oddać, a trudno się spodziewać, że heterycy będą się masowo zrzucać na nasze sprawy)

Jak dużo z was głosowało (przynajmniej tych mieszkających w Warszawie) na posłów jawnie przyznających się do swojego gejostwa i jako jedynych chcących reprezentować nasze interesy w sejmie? (o pozostałe dziedziny zadba reszta głosujących do której jesteśmy podobni, o wasze własne nie!)

Jak dużo z was sypnęło drobnym groszem w odpowiedzi na apel o pomoc finansową pojawiający się tu i ówdzie w słusznej sprawie? (organizatorzy poświęcali swój czas i środki w imię idei i dla dobra ogółu)

Jak dużo z was odważyło się zmieszać z błotem autora pogardliwej wypowiedzi o gejach i lesbijkach wygłoszonej w najbliższym otoczeniu? (a jak dożo położyło uszy po sobie i udało, że to nie o nim/ o niej?)

Ilu? Ilu? Ilu? Niewielu. Doprawdy, to żenujące. Do powyższych działań nie trzeba ani publicznego coming outu, jeśli nie czujecie się do niego silni, ani nakładów czasu. Do nich wystarczy odrobina jednostkowej wyobraźni, chęci i wyprodukowanej przez to siły tłumu... Dlatego nie przynudzajcie opowieściami, jak cudownie było na wycieczce w Paryżu, Londynie, Berlinie czy Amsterdamie i że wreszcie mogliście poczuć się sobą i spotkać sobie podobnych... To, że jest tam właśnie tak, to nie dar niebios tylko wynik postawy tamtejszej społeczności LGBT.

Postawa obywatelska, głupcze! Zanim znów odegracie rolę uciśnionych, podpiszcie, zagłosujcie i wyślijcie przelew.

2007/08/23

Julia w rynsztoku

Gendery wykopały wypowiedź Julii Pitery w Dzienniku, w której wytyka Ziobrze brak żony. To arcyciekawe wynurzenia Żulii, więc fragmenty przytaczamy:

Człowiek zupełnie inaczej patrzy na swoje działania, jeżeli ma świadomość, że ich skutki będzie odbierała rodzina: żona czy mąż i dzieci. Człowiek, który nie ma perspektywy pokoleń, będzie się zajmował głównie sobą, bo jego ambicją jest utrzymanie się przy władzy. Zaczyna tracić dystans. Najgorsze jest jednak to, że nie ma w swoim otoczeniu nikogo, kto patrzyłby na jego działania krytycznie. A żona świetnie się do tego nadaje. Ziobrze otoczenie tylko kadzi. On prawdopodobnie lubi, żeby ciągle mu mówiono: jesteś przystojny, świetnie ubrany i najmądrzejszy na świecie. Brakuje kogoś, kto mu powie: Zbyszek, puknij się w głowę, wstyd mi za ciebie.

Myśli pani, że minister Ziobro po powrocie do domu dostawałby reprymendy od żony?
Dokładnie. Ja tak mam w domu. Wracam, a mąż mówi: Coś ty tam opowiadała, bo ja nic nie rozumiałem?

Wyznamy szczerze. Nie znosimy Zbysia. To człowiek wymagający długotrwałej pomocy.... Ale Pitera sięgnęła do rynsztoka z takim oczernianiem przeciwnika. Kobiecina nie pamięta też, że niedawno podkreślała, że seksualność to prywatna sprawa. Jeśli seksualność to prywatna sprawa, to również rodzina jest prywatną sprawą, bo jest nierozerwalnie z nią związana. Wara zatem od małżeństwa Ziobry!

Jeszcze jedna kwestia: Ciekawe jest remedium, jakie Pitera proponuje dla Ziobry. Oto żona będzie lekarstwem na tę niedojrzałą osobowość....! Pani Julio, czas przestać wierzyć, że baba dobra na wszystko! Zamiast wierzyć we wszystkich przypadkach siłę rodziny, lepiej przypomnieć sobie o istnieniu terapeutów. Takie leczenie się rodziną produkuje tylko równie zaburzonych potomków...

Update/ posłowie: Lepiej, żeby tyrani nie mieli żon. Pierwsze z brzegu: Ewa Braun albo Nadieżda Sergejewna Alliłujewa mężów nie wyleczyły, nie przebiły się do pamięci mas, ale swoje wycierpiały. Szkoda ich. Mogą być ewentualnie podobnymi psychopatkami jak ich mężowie, np.: Elena Ceauşescu - troskliwa żona i matka swojego męża, kochająca matka narodu z nianią Securitate przy boku...

2007/08/22

Elektronicky mordulec

Lutek Dorn, posiadacz burej suki, wyznał, że czuje się LIKWIDATOREM TEGO SEJMU.

3mamy kciuki i dedykujemy Ci scenę:


Terminator: (czes.) "Elektronicky mordulec"
- Ne ubiwajte me pane Terminatore!
- To se ne da
- Hasta la vista detinko!

Krąży widmo braku siły roboczej

"Dawniej pracę zdobywało się po znajomości. Dziś po znajomości szuka się pracowników. A nawet za to płaci: 150 zł, jeśli nowy przepracuje choćby miesiąc" alarmistycznie pisze nie po raz pierwszy Gazeta Wyborcza. I nie ona jedna. Lamentują wszyscy i wszędzie, że nie ma pracowników.

Racja: o pracownika nie jest łatwo, a rekrutacja i wdrożenie nowego wbrew pozorom dużo kosztuje... Jednak póki co, wcale nie jest źle. Teraz zbliżamy się do europejskiej normy. Źle to dopiero będzie (o czym za chwilę).

Sytuacja zaskoczyła wczesnokapitalistycznych pracodawców przyzwyczajonych do zgoła chińskich praktyk rynkowych, gdzie oni pany, a pracownicy sługi i zawsze wiadomo, kto jest górą i kto komu łaskę robi... Tymczasem jesteśmy w Europie, tu nie Chiny i ilość siły roboczej nie dąży do nieskończoności.

Nowy rozkład sił uwydatnił marność zarządzania zasobami ludzkimi (HRM) większości firm. O ile coś takiego w ogóle było, bo zazwyczaj uchodziło za fanaberię, bo nikim nie trzeba było zarządzać i rozwijać. Nie podobało się, to do widzenia... Nowa sytuacja unaocznia, że:
1. działy personalne są pełne przypadkowych niekompetentnych osóbek, które nie sprawdzają się, kiedy trzeba zrobić coś bardziej zaawansowanego niż zaniesienie stosu życiorysów do niszczarki;
2. nikt nigdy nie przykładał wagi (nie musiał) do profesjonalnych działań HR i w hierarchii ważności był to zawsze dział na końcu szeregu, bez poważania, bez uprawnień i bez wpływu na cokolwiek (pracowały w nim spady bo nie był potrzebny, czy nie był potrzebny, bo nic mądrego nigdy nie wymyślił???);
3. marność umiejętności przywódczych (związanych m.in. z kierowaniem ludźmi) menedżmentu (co zdaje się tez odzwierciedlać nasze ogólne stosunki społeczne).

Kiedy nagle pojawiła się potrzeba (a gdzie przewidywanie i myślenie strategiczne?), to i z pustego salomon nie naleje... Pozostał lament.

Będzie gorzej, bo w przeciwieństwie do innych państw Unii nieszybko osiedlą się u nas imigranci, którzy zrównoważą naszą emigrację. Ekspata top-managera można kupić, albo przysłać do spółki córki. Zastępu szeregowych pracowników w ten sposób pozyskać się nie da. Dla tych wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych jeszcze długo ciekawsza będzie stara Unia niż Polsza. Dawne ZSRR, jeśli nie Zachód, to wolą - nie licząc pań do sprzątania i prostytutek - Rosję a zwłaszcza Moskwę (przynajmniej język ten sam). Inne demoludy już dawno siedzą w starej Unii i jechać to my możemy do nich. Tylko Azjaci są w miarę chętni, ale oni mają własne biznesy (handlowo- barowe) i dobrze na nich stoją, nie interesując sie etatami, budowami i zbieraniem truskawek.

Będzie gorzej, bo kształcenie nam siadło i nie przystaje do rynku. Kształcimy, jakbyśmy byli europejskim ośrodkiem myśli humanistycznej albo krajem managerów-liderów. A jesteśmy przecież krajem mizerii intelektualnej i jeśli już czymś to wielką fabryką specjalnych stref, krajem offshore i nearshore, centrum shared-services. Ktoś musi obsługiwać te maszyny, ładować tiry, obsługiwać i rozliczać transakcje z drugiej strony świata. Ktoś o wiedzy podstawowej, zawodowej i sproceduralizowanej. Do modernizacji potrzebni są zaś budowlańcy, hydraulicy, kolejarze. Zaszczytnie można by zostać jeszcze wielkim centrum innowacyjno - badawczym, ale do tego potrzebni są akurat z kolei najwyższej klasy absolwenci politechnik na skalę masową. Skutki tego rozziewu edukacyjno- zawodowego odczujemy za lat kolejnych kilka, tak jak odczuwaliśmy przez pierwsze 10-15 lat po 89 nieadekwatność kształcenia PRLowskiego po zmianie realiów. I wtedy będzie naprawdę źle, chyba staniemy się bardziej atrakcyjni finansowo i obyczajowo dla emigrantów niż ich dotychczasowe kraje docelowe. Nowa sytuacja wymusi nie tylko wzrost płac, ale przede wszystkim zmianę sposobu myślenia, zarządzania i kształcenia. Tylko się cieszyć!

2007/08/20

U nas wszystkie dzieci chodzą!

Trochę z opóźnieniem, bo nie chciało nam się babrać w katechetycznym g..., ale nie wypada odpuścić. Milczenie oznacza akceptację....

Nowy minister edukacji postanowił wycofać rozporządzenie o wliczaniu religii do średniej. Rzecz niesamowita, bo znając poglądy profesora Legutki, nie była to decyzja, której się spodziewaliśmy. Pożałować, że religii w ogóle nie wycofał ze szkół...

I odezwał się z szybkością błyskawicy biskupina: Jeżeli minister Legutko chce konfliktu, to będzie go miał - tak według "Dziennika" miał zareagować arcybiskup Sławoj Leszek Głódź na pomysły nowego ministra edukacji. Wojny nie było, wybory idą, więc z plebanem nie można wojować. Decyzją rządu rozporządzenie o uchyleniu rozporządzenia zostało uchylone.

Spojrzenie subiektywne: katechetkami świeckimi są u nas 1. toruńskie mohery 2. uciśnięte przez życie matki polki, swoją egzystencjalną frustrę leczące nabożeństwem i chrystianizacją 3. księża z rozdzielnika (o niedojrzałości emocjonalnej kleryków kiedy indziej). Wszyscy mają zerowe przygotowanie pedagogiczne i megaideologię "miłości bliźniego w Jezusie i Maryi" podszytą dawką wykluczenia wszystkich, kto nie jest z nimi (jeśli trafi się ktoś fajny, z podejściem do dzieci, to jest to wyjątek potwierdzający regułę). Może brak tego podejścia pedagogicznej jest błogosławieństwem, bo skutecznie do siebie zniechęcają i nie są zdolni dokonać pełnej indoktrynacji. Problem w tym, że wzorowo kształtują bezrefleksyjność, zachowania stadne i zasadę "pomyśl swoje, a zrób swoje". Średnia z religią da im narzędzie przymusu, którego sobie użyją, jeśli będą mieli na to ochotę.

I tak powstał i został zinstytucjonalizowany jeszcze jeden mechanizm konformizujący młodego buraka od lat wczesnoszkolnych. Teraz katechetka i klecha zyskali potężne narzędzie wymuszania posłuszeństwa i kształtowaniu jedynego słusznego poglądu. Kto się nie podporządkuje, ten nie będzie miał czerwonego paska na świadectwie. I co rodzina powie w niedziele przy rosole, kiedy się dowie, że nie ma czerwonego paska "tylko" przez religię? Wstyd będzie się nawet przyznać. Bo taka już natura dorosłego buraka, że za młodu ukształtowany był przez inny reżim (nie bardziej totalitarny), że lubi być masą, nie szanuje indywidualnej ekspresji i czy poważa katechezę, czy nie poważa, młody burak, jak inne dzieci chodzić na nią musi, bo co ludzie powiedzą. Doszło do tego, że już nie może nie chodzić - bo nie ma takiej możliwości organizacyjnej.

Co się robi na lekcjach katechezy (wspomnienia rodzinne)?
- od niechcenia koloruje obrazki bez zrozumienia co na nich jest (nie licząc płci Maryjki i Jezuska czasem też kształtu baranka)
i irytacją pani, że znów tak niestarannie
- przedstawia podpisy z obecnością w kościele (ku irytacji pani i zdziwieniu innych dzieci, żadnego nie pokazałem i skruchy nie okazałem)
- ogląda "Niemy Krzyk"
- odrabia lekcje
- obrywa rzuconą kredą (i oddaje uprzedzając, że to się może wydać)
- konsumuje drugie śniadanie
- uczy recytować piosenki i paciorki
- pisze smsy
- gra w kółko i krzyk albo statki
- ogląda pirackie kopie filmów klasy Z (Faustyna itp) lub wychodzi do kina na "Pasję"

Za co się dostaje oceny?
- za zeszyt
- za podpisy z kościoła
- za wyrecytowane paciorki i modlitwy
- za niekłopotliwość dla prowadzącego/ej

Problem jest tym poważniejszy im młodsze są dzieci, co pokazuje reportaż. Takim można wmówić wszystko: że Dżizas ich nie kocha, bo rodzice się rozwodzą, że będą palone ogniem piekielnym, że Kasię szatan opętał, bo się kręci. Kiedyś miałem w klasie dwie świadkowe Jehowy. Agnieszka i Zośka nie chodziły na religię, co skazywało je na niebyt - były inne. Byłyby "normalne", gdyby chodziły na religię, a na niej choćby dłubały w nosie i strzelały tym w księdza. Dzieci są okrutne zwłaszcza, kiedy do końca nie było pewne czy można było z nimi rozmawiać w ich sytuacji (brak zbawienia i pójścia do nieba)... Czas katechezy Z. i A. mogły sobie karnie przeczekać na korytarzu, bo etyka to była od zawsze fikcja, a te lekcje nigdy nie są na początku lub na końcu dnia. Religioznawstwo z kolei wymaga sporej wiedzy (mamy wrażenie, że żadna z tych katechetek nie przeczytała nigdy żadnej encykliki, a katechizm KK, to może na plebanii na półce widziała), a i jest nie na rękę, bo kiedy dzieci boją się piekła, to łatwo nimi sterować....
Kto nie miał kontaktu z "dziećmi innowiercami" ten nie ma takich wspomnień i z perspektywy czasu nie może zauważyć jaka się tam przemoc symboliczna wobec nich odbywała.

Zresztą, co to szkodzi, taka miła katechezka, głosi mądrość ludowa. Nie zaszkodzi, a jeszcze pomoże. A już na pewno nie uprzykrzy szkolnej rzeczywistości. Sami widzicie: trzy pozytywy, zero negatywów. Warto nań uczęszczać...

2007/08/17

Aids i Kowalscy

Już myśleliśmy, że sprawa Simona Mola uczuli Buraków na powagę problemu HIV i AIDS. Że unaoczni, że wirusa może złapać każdy, nawet (może zwłaszcza) bogobojny katolik, ojciec i głowa rodziny i cnotliwa panna, przyszła matka. Tak sobie myśleliśmy, bo w tamtym czasie porobiły się kolejki do punktów testowania. Przestraszyły (i słusznie!) wszystkie dyskotekowe przygody, okazyjne skoki w bok, wizyty w agencjach i niezobowiązujące sex-randki, gdzie w szale zmysłów nikt o kondomie nie myślał, a nawet go nie bardzo chciał... W trosce o dobro Polski i zdrowie narodu te i wtóre oszołomy przez chwilę głośno wysuwały postulaty zaostrzenia przepisów wjazdowych do Polski i izolacji nosicieli, rasiści nie mogli znieść myśli, że czarnuch rucha polskie białogłowy (on nasze cud dziewczyny!), ale sprawa umarła, nie niepokojąc niepotrzebnie dłużej mężów, żon, kierowców tirów, emigrantów, uczestników delegacji, bywalców dyskotek i innych Kowalskich. Trudno się dziwić, ile można. Nas też temat dłużej nie interesował. Aż do dzisiejszego skojarzenia.

Wracam sobie z lunchu do biura. Idę Marszałkowską i aż przystaję z wrażenia... Widzę pana policjanta, który bandażuje rozbitą głowę jakiemuś mężczyźnie. Nie znam wydarzeń wcześniejszych, ale poszkodowany mężczyzna jest przytomny i nawet pomaga Policjantowi trzymać owijany bandaż na twarzy opływającej strugami krwi. Policjant ma ubabrane całe ręce. GOŁE ręce. NIEZABEZPIECZONE. BEZ RĘKAWIC ochronnych.

Pan policjant to był taki miłosierny, że swoje życie za głowę jakiegoś lumpka poświęci? Panu policjantowi nie przyszło do głowy, że może życie narazić? Lumpek nie wyglądał na pedała ani ćpuna i nie był zagrożeniem? Nie wiem skąd patrol uliczny miał przy sobie bandaż. Na pewno nie miał rzeczy podstawowej - gumowych rękawiczek. Nie wiem, ile ile razy dziennie pieszy patrol musi dotykać płynów i wydzielin ustrojowych obywateli, obojętnie czy z obowiązku, miłosierdzia czy z przypadku... Nawet jeśli jest to raz na miesiąc, to powinien mieć przy sobie rękawiczki. Bez rękawiczek, jak bez swojej pałki - nie wychodzą na miasto....

Wypadałoby, żeby instytucja, w której pracownicy są grupą podwyższonego ryzyka miała standard pewnych zachowań bezpiecznych zinstytucjonalizowany, sproceduralizowany i opanowany bezwarunkowo. A tu takie kwiatki...


Ps. Kiedyś był w Gazecie reportaż o policjantach nosicielach. Są tam tacy, ale nikt nie wie, ilu ich jest. Często zarażeni właśnie w toku wykonywania obowiązków. Muszą fakt ukrywać, bo będą wydaleni ze służby. Temat profilaktyki jednak w Policji nie istnieje.

2007/08/15

Jeśli będę miał władzę , nikt mnie nie skrzywdzi

W naszej kulturze są cztery sposoby radzenia sobie sobie z poczuciem, że jest się małym, bezradnym, opuszczonym i nic nieznaczącym człowiekiem. Są to neurotyczna (chorobliwa): miłość, uległość, wycofanie i władza. Przypatrzymy się temu ostatniemu, bo najpierw chcieli ukraść księżyc, a teraz zawłaszczają państwo... A wszystko w imię złudnego wrażenia, że kiedy będą mieli władzę, to nikt ich więcej już nie skrzywdzi... Zdobywając władzę można przy okazji rozładowywać też skumulowane poczucie wrogości - swój życiowy wkurw o niejasnym dla jego posiadacza pochodzeniu.

Chorobliwie dążący do władzy musi sam wszystko kontrolować i decydować o sobie i innych. Musi też mieć zawsze rację i postawić na swoim - będzie bardzo zły i zniecierpliwiony, kiedy ktoś nie spełni jego oczekiwań. Omawiany pikuś nie ma też w zwyczaju ustępować. Ustępstwo lub przyznanie komuś racji to słabość, a sama myśl o słabości jest niebezpieczna, bo przecież przed nią ucieka. Pewnie otoczy się też gronem oddanych wielbicieli, którzy będą podtrzymywać wrażenie wielkości, wspaniałości i nieomylności. Żyje przy tym w przekonaniu, że jest osobą dobrą i bez skazy, a inni mu się po prostu tak niemądrze sprzeciwiają. W gruncie rzeczy wszystko, co nie jest absolutną dominacją, odbiera jako podporządkowanie, w którym przecież funkcjonować nie może, bo jest to słabością. Zazwyczaj nie ma życia osobistego, bo związek zazwyczaj zakłada współpracę, partnerstwo, kompromis. Jeśli ma, to druga połowa jest nieznacząca i nieobecna.

W schemacie występuje oczywiście błędne koło, które sprawia, że pojawiające się niechciane myśli i uczucia, które zagrażają dobremu samopoczuciu "Ja", muszą zostać usunięte. Napędzają tym samym powyższy sposób bycia, jako sposób ich unikania. Skąd to chorobliwe dążenie do władzy i dominacji się bierze? Może z tego, że ciężko jest być dziecięcym nic nieznaczącym elementem w układance architektki karier politycznych? A może z powodu bycia jedynym ucieleśnieniem potrzeby uczucia chorobliwie samotnej kobiety? A może z wszechobecnego poczucia winy wzbudzanego namiastką fałszywej miłości matczynej ukrytej we frazesie "poświęcam się dla ciebie do ostatniej kropli krwi" czy "oddałabym za ciebie życie, a ty co?". Takich przeżyć się nie zapomina, a negatywne uczucia z nich powstałe projektuje na wszystkich i wszystko dookoła, nawet ich nie zauważając...

Polecamy: Karen Horney "Neurotyczna osobowość naszych czasów"

2007/08/14

Wrocław jakiego nie znacie

Wrocław jest o cztery nieba ładniejszy niż Warszawa! Bez dwóch zdań, ma ład, skład i miejski klimat. Widoczki, pomniki i inne famous spots obfotografowaliśmy, ale tu pokażemy inną perspektywę. :)

Nie wiemy jak to się dzieje, że zawsze kiedy postanawiamy spędzić gdzieś chwile wolnego w Polsce i piszemy w rezerwacji hotelu, że chcemy pokój z podwójnym łóżkiem, po czym to pogrubiamy i podkreślamy, to na miejscu i tak dostajemy dwa oddzielne łóżka. To się chyba nazywa heteronormatywność... Tak było i tym razem....

Niczego nieświadomi, wybraliśmy hotel Polonia. Gdybyśmy byli zarządzającymi tym przybytkiem, to reklamowalibyśmy się jako skansen PRL. I pewnie zawsze mielibyśmy pełne obłożenie, bo to klimaty bardzo modne.

Wnętrza? Półpięterko dla pragnących pogawędki:
Pokój? Wczesny Gierek. A do tego mała szczypta eklektyzmu: lampka charakterystyczna dla wczesnych lat 90-tych. Taka niby artdeco :-)

Hotel - mimo siermiężności - polecamy. Nie widzieliśmy takich obiektów od czasu, kiedy przestali dawać wczasy pracownicze. Chociaż naprawdę ciężko nam zrozumieć kto i kiedy nadał mu *** (trzy!) gwiazdki!!!

Jedną z największych atrakcji Wrocławia jest Panorama Racławicka - miejsce patriotycznej ekstazy setek tysięcy Polaków. Nam ciężko było to wytrzymać, bo ten "całkiem ładny obraz" jest okraszony tak megalomańskim komentarzem lektora, że można paść. Pół godziny jego wywodu można streścić następująco: "Pokazaliśmy wielKĄ odwagĘ w wielkiej bitwie o niezaleznĄ POlsKĘ przeciw złemu mocarstwu" (zapis zgodny z intonacją lektora). My tymczasem mieliśmy inny obiekt westchnień:

Esmeralda (jak ją nazwaliśmy) sprzedaje w Panoramie bilety. Kiedy ją ujrzeliśmy, od razu wiedzieliśmy, że jest najważniejszą osobą w tym przybytku i nic bez jej zgody i wiedzy nie może się wydarzyć. Esmeralda lubiła co chwileczkę wychodzić ze swojej kanciapy i przechadzać się w tę i z powrotem. Dzięki temu mogliśmy podziwiać jej sprężysty i zamaszysty chód. Polecamy uwadze różowe szpilki i filuternie wystawioną prawą nóżkę i dwukolorową fryzurę.

W Panoramie wart zobaczenia jest również kącik kwiatowy, gdzie pod wpływem uniesień pracownicy wynajdują nowe zastosowania dla wężyków i sznurówek:


Mieliśmy niesamowite szczęście, że spotkaliśmy Esmeraldę już po pracy w drodze do domu. Akurat przystanęła pod kartką: "dostojni goście w Panoramie" i układając usta niczym Sophia Loren, odpalała fajka.
Już się oddalaliśmy, ale naszą uwagę zwrócił piejący z zachwytu przewodnik jakiejś wycieczki, który wskazywał na najważniejszy pomnik we Wrocławiu [Konstytucji 3 Maja]. "Tu odbywają się wszystkie imprezy państwowe"- piał. Zapytaliśmy czemu taki brzydki, skoro najważniejszy, ale chyba nie dosłyszał:

W Katedrze z kolei widzieliśmy Matkę Boską Falliczną, która wydała nam się ewenementem na skalę światową. Trzeba sławić jej kult :)


Urzekła nas skrupulatność kronikarzy biskupich. Czy my też dostaniemy taką tabliczkę?


A oprócz tego miło zaskoczył nas Pan Jabba - Hala Ludowa:

I miła "prośba":


Gdzieś po drodze z lotniska zaintrygował nas billboard "Hotel Jan Paweł II zaprasza" (nie zdążyliśmy sfotografować) , ale w Ostrowie Tumskim okazało się, że to tylko "pensjonat" i wcale nie ma tak niebanalnej architektury, jak go zachwalają.

A tak w ogóle to Wrocław nam sie podobał. Pewnie dlatego, że czuć w nim Niemca ;-)

2007/08/11

Jak z kompleksu cnotę zrobiono: matriarchat IV RP

We Wprost (niewyobrażalnym szmatławcu) czytamy zachwyty Katarzyny Nowickiej o feministycznym postępie w IV RP :

"Lech i Jarosław Kaczyńscy w swoim otoczeniu postawili na płeć piękną w stopniu, w jakim do tej pory nie zrobił tego nikt inny. W rządzie jest rekordowa liczba pięciu pań".

Nieświadoma swojej głupoty autorka brnie dalej:

"Dlaczego kobiety? Bo sa lojalne i wierne. Kilka razy w swoim życiu premier i prezydent konfrontowali się z męską nielojalnością. Z kobiecą - raczej nie."

i dalej:

"Bracia Kaczyńscy, a przede wszystkim Lech, uwielbiają kobiety, które im w jakiś sposób matkują, dyskretnie roztaczając nad nimi opiekę."

Jest jeszcze kilka jęków zachwytu nad cudowną delikatnością Kaków wobec kobiet i tym, jak ich bronią (np. złodziejki Szczypińskiej przed agresywnym psem Kurskim) i następuje konstatacja, że postępowa lewica za rządów SLD dekorowała urzędy kobietami, a tradycjonalistyczna IV RP daje im realną władzę.

No co tu dużo mówić, baronowie SLD wychowani za PRLu różnią się od katofili z PISu zazwyczaj antyklerykalizmem. W sferze obyczajowej są tak samo purytańscy i ksenofobiczni, co pozwala elektoratowi łatwo płynąć z niby lewa do niby prawa, pozostając tak naprawdę w sferze socjalizmu o niedużo innym odcieniu.

Wracając jednak do rzekomo triumfującego feminizmu, mianowanie kobiety na wyższe stanowisko tylko dla tego, że jest wierna i lojalna, nie zrani kaczątka i nie będzie mu zagrożeniem (mierna, ale wierna) jest dalekie od postulatów feminizmu...

Coś czujemy, że otaczanie się kobietami przez K, to nie feminizm i postępowość, a ich głęboki problem i niedorozwój osobowości, który nieświadomie określił Cymański: "No i mają wspaniałą matkę, do której są niezwykle przywiązani. Ona jest architektem całego ich politycznego sukcesu. [...] Kto jej nie zna, nie zrozumie. To niezwykła osobowość, która wywarła ogromny wpływ na braci. I już nikt tego nie zmieni." Ano właśnie, tylko tę "niezwykłą osobowość" trzeba by nazwać adekwatniej....

W następnym odcinku o neurotycznym dążeniu do władzy i tym, że wielcy dyktatorzy mieli kompleksy. Tymczasem udaliśmy się na krótkie zwiedzanie.



2007/08/10

Al Bolanda News: Ministerstwo Finansów pracuje

1. Rzepa i Onet - Banki i inne instytucje finansowe będą zobowiązane do monitorowania klientów, którzy dokonują transakcji przekraczających równowartość 1 tys. euro. Ustalana ma być tożsamość nie tylko jego nadawcy, ale i odbiorcy oraz osoby, do której faktycznie te pieniądze trafiły. Zajebiste jest stwierdzenie: "Chodzi przede wszystkim o ustalenie tożsamości klienta, i to nie tylko na podstawie dokumentów, ale także "informacji pochodzących z rzetelnego i niezależnego źródła" Czy niezależnym źródłem może zostać sąsiadka?
Zmiany te nie obejmą jednak polityków zajmujących eksponowane stanowiska. No nie ma się co dziwić - te pralnie pracują na najwyższych obrotach.... To duża strata energii, żeby je tak zatrzymywać!

2.
Dziennik - Ministerstwo Finansów chce, by w każdej izbie celnej pracował kapelan. Aneta Szatanek, rzecznik prasowy Izby Celnej w Warszawie, tłumaczy ten pomysł potrzebą objęcia funkcjonariuszy celnych opieką duszpasterską. Potwierdza to Maria Hiż z Ministerstwa Finansów, choć zastrzega, że nie wiadomo jeszcze, czy kapelani będą we wszystkim izbach, czy pod opieką będą mieli funkcjonariuszy z kilku izb. Brak komentarza jest wystarczającym komentarzem.

Dwa dni, dwa pomysły. MF nie próżnuje! Zapytujemy czy jest szansa, że w samym MF powstanie etat mega - hiperkapelana (najlepiej z systemem TEAD, mikrogranulkami i potrojoną siłą), który będzie interweniował specjalną modlitwą albo najlepiej fizycznie przy pomocy rozkołysanego kadzidła (niczym nunczako) w celu eliminacji producentów niektórych inicjatyw?

Maryjo! Tyś Królową Polski! Widzisz, słyszysz, nie grzmisz i nie razisz piorunami. Może trzeba Cię zastąpić... Zeusem. Nie żebyśmy byli seksistami, ale on będzie skuteczniejszy...

2007/08/08

Uwaga Smerfy, zbliża się niebezpieczeństwo! Kryjcie się! To Marks! Jego widmo krąży po Bolandzie

Czytam ja w Dzienniku, że T. Stawiszyński nie może się na dziwić, że wśród studentów popularne są dyskusje o Marksie. On nie polemizuje z Marksem, on nie krytykuje (chociaż jest tym faktem, jak się zdaje, zażenowany). On się po prostu nie może nadziwić...

Co za akademicki prowincjonalizm, myślimy sobie. Ale w Polsce nie jednostkowy, oddajmy sprawiedliwość. To chyba scheda po okresie PRLu, kiedy wypaczonej myśli marksistowskiej, a może bardziej leninowskiej, było aż za dużo i wpychano ją w swojej zideologizowanej formie nawet tam, gdzie nie trzeba. Kiedy upadł PRL wstydliwie zakopano też Marksa. Czyżby wielka czkawka?

Tymczasem Marks to jeden z największych myślicieli wszech czasów. Bez niego nauki społeczne nie byłyby w miejscu, w którym są dzisiaj. Większość jemu współczesnych jest dzisiaj akademicko martwa i figuruje tylko w spisach historii myśli społecznej czy filozofii. W wielu miastach Europy można znaleźć jego pomnik i ulice nazwane jego imieniem, a jego dorobek, nawiązania i kontynuacje są nieprzerwanie przedmiotami wielkich dyskusji akademickich. U nas wstyd się przyznać, że się go poważa, nie mówiąc już o jego dyskutowaniu (to inaczej niż o pseudointelektualnej tzw. filozofii społecznej Jana Pawła, ale o tym przy okazji jakiejś rocznicy).

Cóż takiego wymyślił Marks do spółki z Engelsem (swoją drogą obrzydliwi antysemici i homofoby)? Najsłynniejsze są oczywiście słowa Manifestu Komunistycznego z przełomu 1847/48: "Widmo krąży po Europie - widmo komunizmu". Trzeba wziąć pod uwagę, że to czasy Wiosny Ludów, które wstrząsnęły Europą jeszcze feudalną, a już kapitalistyczną w potwornej wersji. To czas gwałtownej industrializacji, zmiany form produkcji, wielkiej migracji ze wsi do miast, nędzy byłych rolników - obecnych robotników. To czasy zamieszek w rożnych miastach kontynentu wywoływanych przez tkaczy, czyli ludzi pracujących, jak to się dzisiaj określa, za miskę ryżu.

W wielkim skrócie: ów straszliwy komunista żyjąc w tamtym czasie i obserwując tamte wydarzenia wyprodukował koncepcje materializmu dialektycznego. Mówi ona, że materia jest jedynym realnym bytem, który istnieje obiektywnie, bez względu na kontekst czasu i przestrzeni. Materia kształtuje świadomość ludzi, która jest wtórna (byt określa świadomość, czyli w uproszczeniu jaki masz stan posiadania, taką masz świadomość). Rozwój to ruch materii - jej przyrost, przechodzenie w formy bardziej zaawansowane. Z materializmu dialektycznego wynika materializm historyczny, czyli związek bytu społecznego (baza społeczna - ogół stosunków ekonomicznych) ze świadomością społeczną (nadbudowa - moralność, religia, nauka, prawo, ustrój itd.), czyli myśl społeczno - polityczna wywodzi się z warunków materialnych, a jej treść zdeterminowana jest przez model produkcji dóbr materialnych. Rozwój środków produkcji rodzi zmiany w myśli społeczno - politycznej. Problem w tym, że środki produkcji ewoluują szybciej niż siły wytwórcze, co jest cyklicznie przyczyną konfliktów między posiadającymi te środki (klasa posiadaczy-wyzyskiwaczy) i wytwarzającymi (klasa wyzyskiwanych; znaczy wedle dzisiejszego języka operatorami maszyn) i rewolucji, które owocują powstaniem nowego ładu o wyższym poziomie rozwoju. Najwyższym poziomem rozwoju ładu społecznego jest komunizm. Poprzednie łady i odpowiadające im typy państwowości (niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm) były skazane na rewolucję wskutek spiętrzonych konfliktów nielicznych posiadaczy i licznych wyzyskiwanych. Jedynie w komunizmie możliwe jest społeczeństwo obywatelskie, gdyż środki produkcji będą uspołecznione, czyli nie będzie podstaw do konfliktu. Będzie wspólne zarządzanie. Nie będzie podziału pracy, co pozwoli ludziom na przezwyciężenie podziałów zawodowych i alienacji w pracy. Nie będzie własności - wszyscy będą ekonomicznie równi. Wolny rynek zastąpi racjonalne planowanie i wymiana owoców pracy, co zapewni możliwość zaspokojenia potrzeb nawet wysublimowanych materialnych i duchowych. Generalnie społeczeństwo będzie wielką fabryką dobrobytu.

Kołakowski powiedział o historii komunizmu, że to losy idei, która zaczęła się od prometejskiego humanizmu, a skończyła monstrualnościami stalinowskiej tyranii. Trzeba pamiętać, że dorobek Marksa i Engelsa - jak to bywa w naukach nieeksperymentalnych - jest jedną z możliwych wizji i sposobów nazywania rzeczywistości. Była przy tym nowatorska w podejściu do badania dziejów i rekonstrukcji społecznej, rozumienia podziałów społecznych, państwowości i świadomości społecznej, a także dawała nowe perspektywy wyjaśniania zjawisk. Jest jednak niespójna, nieprecyzyjna albo dziurawa, przez co kusząca dla kolejnych pokoleń. Trzeba pamiętać, że to wciąż wielka teoria, którą w wojujący bolszewizm zamienił dopiero Lenin. Nie ma sie co dziwić, że przy mankamentach kapitalizmu i analogiach we współczesnej rzeczywistości Marks i neomarksiści będą mieli zagwarantowane miejsce w pierwszej lidze wiecznie żywych myślicieli

2007/08/07

GO! GO! GO! Ale! Ale! Ale!

Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... mega boisko. Tak przynajmniej deklarują w Warszawie i przenoszą kupców ze Stadionu X-lecia (PRL) na obrzeża. Wreszcie! Przy okazji unieważniają przetarg na projekt stadionu (bo miał błędy). Dotychczas ze wszystkich przygotowań najsprawniej kręciła się karuzela stołków w Komitecie Organizacyjnym Euro 2012, gdzie już trzy razy zmienił się szef. De facto karuzela to jedyna rzecz, która ruszyła. Ale nie o tym. Dziś nie chcieliśmy narzekać, tylko się zachwycać, bo w drodze zrywu i pospolitego ruszenia wszystko się ułoży i z małym poślizgiem i wielką kłótnią z UEFA oddamy stadion przed mistrzostwami (co najwyżej potem oddamy go zamkniemy i oddamy do remontu, a po traumie przebiegu przygotowań nikt nigdy nie powierzy nam organizacji Olimpiady).

Zawsze wierzyliśmy, że prywatne przedsięwzięcia są szybsze i bardzie skuteczne od państwowych. Tym razem też się nie zawiedliśmy... W stolicy pojawiła się już agencja towarzyska Euro 2012. Polityka donosi, że w stolicy są już ulotki agencji towarzyskiej Euro 2012, na których nagie panie z piłką, na tle flagi kuszą: "Zapraszamy wszystkich kibiców. Przygotowania czas zacząć. Zadbamy o waszą kondycję". Jest szansa, że będzie to najlepiej przygotowana i obsługiwana pod kątem seksualnym impreza sportowa w historii...

2007/08/06

Biblia, Kościół a Bracia i Siostry LGTB

Jeden z nas jest ateistą, drugi wierzy po swojemu. Obaj jesteśmy natomiast antyklerykałami i zwolennikami laickiego państwa. Wiemy jednak, że są wśród społeczności lgtb są osoby głęboko wierzące i szukające w Kościele oparcia. Dlatego bez nadmiernego komentarza, kopiujemy kawałek rozmowy z Michaelem Kjörlingiem*, żebyście rozważyli zmianę wyznania i ową wiarę mogli realizować a wsparcie znajdować. Podkreślamy jedynie jeden z mądrzejszych fragmentów o Biblii, jaki usłyszeliśmy:

Ale Parada to, przyznajmy, mało religijna impreza. Księża musieli iść wraz z tłumem zachowującym się - zdaniem wielu religijnych ludzi - obscenicznie, wręcz lubieżnie.

- Nie słyszałem, by któryś z księży miał z tym problem. W takim wydarzeniu bierze udział mnóstwo ludzi i każdy sam odpowiada za siebie i swoje zachowanie. Udział w Paradzie nie oznacza, że Kościół zmienia stanowisko w sprawie rozwiązłości seksualnej.

A skoro w Paradzie byli ludzie, których zachowanie potępiamy, tym bardziej naszym obowiązkiem było być na miejscu. Nie można tylko ślepo potępiać i odrzucać każdego, kto nam się nie podoba, trzeba go zrozumieć i dać szansę.

Chcę przy tym podkreślić, że chodzi mi tylko o osoby, które zachowują się w powszechnej opinii skandalicznie, nie o homoseksualistów jako takich, bo homoseksualizm nie kłóci się w niczym z wiarą w Boga.

Przecież Biblia potępia homoseksualizm, jasno i dobitnie.

- Zalecam dużą ostrożność w czytaniu tekstów sprzed kilku tysięcy lat, powstałych w innej części świata i kulturze, do tego napisanych w praktycznie nieistniejącym dziś języku. Te teksty trzeba interpretować w ich społecznym i historycznym kontekście. Wtedy dozwolona była np. poligamia, i o tym jest w Biblii, a dzisiaj poligamia nie ma uzasadnienia i się jej zakazuje.

Podobnie z homoseksualizmem - trudno odnosić biblijne cytaty bezpośrednio do dyskusji w nowoczesnym społeczeństwie, żyjącym w innych strukturach, na temat partnerstwa i małżeństwa. Kościół Szwecji uznaje, że dziś, po tym, przez co przez dwa tysiące lat przeszła ludzkość, społeczeństwo musi się przede wszystkim kierować zasadą "miłuj bliźniego swego jak siebie samego".

W ramach tej zasady nie potępiamy związków homoseksualnych, ale stawiamy im takie same wymagania jak małżeństwom, tzn. wierność i trwanie do grobowej deski. Taka miłość jest dobra i zgodna z wolą Boga, więc mniejsze znaczenie ma, czy jest to miłość między osobami tej samej płci, czy nie.

A może to jest po prostu tak, że zlaicyzowani Szwedzi odchodzą od Kościoła, wasze świątynie pustoszeją i staracie się przypodobać ludziom? Pokazać, że też potraficie być nowocześni? Wielu zarzuca wam zwyczajny, cyniczny oportunizm.

- Nasze stanowisko w sprawie homoseksualizmu nie jest nagłą zmianą zdania, próbą ratowania pozycji. Najlepiej o tym świadczy fakt, że to stanowisko ewoluuje już od lat 70. Wtedy homoseksualizm był jeszcze w Szwecji oficjalnie chorobą. Już wtedy zaczęliśmy debatę, spieraliśmy się, ale przede wszystkim wysłuchiwaliśmy jak najszerszych opinii.

W wyniku tej debaty jeden z ostatnich wielkich synodów przyjął zbiór zasad w odniesieniu do homoseksualistów. Zapisaliśmy w nim, że Kościół nie może potępiać homoseksualizmu, popierać tzw. leczenia z homoseksualizmu, przeciwdziałać dyskryminacji homoseksualistów, oraz że homoseksualizm nie może być podstawą do odmówienia komuś święceń kapłańskich.

Od stycznia odbywają się w Szwecji uroczystości kościelne dla związków homoseksualnych. Jak one wyglądają?

- To są tzw. uroczystości pobłogosławienia, przypominają trochę ceremonie ślubów cywilnych. Odprawiana jest modlitwa, w której prosi się Boga o błogosławieństwo dla związku i siłę, by zawierające je osoby wytrwały w nim. Młoda para wymienia się obrączkami.

W przyszłym roku zamierzacie udzielać już zwykłych ślubów takim parom. Czy w Kościele szwedzkim nie ma żadnej opozycji wobec tak odważnych zmian?

- Oczywiście, są głosy sprzeciwu. Jednak nie dotyczą one samego kierunku zmian. Teraz np. wielu księży sprzeciwia się, by w ceremoniach ślubnych, których zaczniemy udzielać parom homoseksualnym w 2008 r., używać słowa "małżeństwo". Prawdopodobnie więc te związki nie będą przez Kościół nazywane małżeństwem, ale poza tym różnic nie będzie.


*Michael Kjörling, sekretarz generalny luterańskiego Kościoła Szwecji

W firmie się za nich pomodlą

Gazeta donosi o kolejnej aferze łapówkarskiej w branży farmaceutycznej. Tym razem za słabo ślady zacierał Johnson & Johnson. Postawiono już zarzuty 49 osobom z firmy (ze struktur sprzedaży) za łapówy dla lekarzy. W tym przypadku miały one przykrywkę w postaci umów za szkolenia, konsultacje, prezentacje. Wszystko było oczywiście picem na wodę i chodziło o wypłatę "prowizji" za generowanie zamówień na sprzęt medyczny w wyniku takich a nie innych diagnoz i zastosowanych procedur medycznych.... Centrala europejska wywaliła polskiego prezesa, odcięła się od polskiej filii. Na uwagę zasługuje prawdziwie polsko- katolicka dobroć i miłosierdzie: "Gdy sypnęła się cała seria zatrzymań, żony dzwoniące do centrali słyszały, że "w firmie się za nich pomodlą". Piękne, nie? Chyba coś sobie przedawkowali, żeby mieć czelność wygłosić taki tekst. Szkoda, że jeszcze z księdzem umowy nie podpisali na hurtowe rozgrzeszenie i odkupienie win.

Ale żarty, żartami, a to smutna rzeczywistośc. Wcześniej był Schering-Plough, który został ukarany grzywną w wysokości 500 tys. dolarów za dokonywanie przez jej polskie przedstawicielstwo podejrzanych wpłat na konto Fundacji Zamku Chudów. Była też sprawa Roche'a, któremu wyciekły materiały szkoleniowe dla repów o tym, jak potraktować lekarza, który jest nieposłuszny i nie wypisuje leków Roche zgodnie z wcześniejszą umową.

Jako potomek środowiska lekarskiego śmiem twierdzić, że to tylko nikły kawałek patologii, która jest normą w przemyśle farmaceutycznym. Nie znam lekarza (ale możliwe, że tacy istnieją), który nie przyjmuje prezentów od firmy za recepty. Płotki, które wypisują błahostki typu leki na przeziębienie dostają duperele (np pen drivy, portfele - od niedawna muszą mieć logo producenta) i zaproszenia na szkolenia (popijawy) i sympozja (libacje) w lepszych lub gorszych ośrodkach wypoczynkowych. Ważniejsi mogą liczyć na "zlecenia" pomocy zbierania danych do "badań klinicznych" i lepsze wyjazdy, a ci, co leczą najpoważniejsze choroby fruwają na "konferencje" po różnych zakątkach świata w ramach wdzięczności za przepisane recepty. Wszyscy mogą dostać też bon podarunkowy z okazji święta czy innej wymyślonej okazji....

Nawet nie chcę wiedzieć, co dzieje się w urzędach regulujących rynek przy rejestrowaniu nowych specyfików, a przede wszystkim przy układaniu list leków refundowanych. Bo, jak się domyślacie, wepchnięcie medykamentu na listę oznacza dla firmy kilkuletni okres prosperity.

Zastanawia mnie tylko czy headquarters wiedzą jakimi metodami rozwijają biznes ich spółki córki w Bolandzie. Przypuszczam, że nie. Wydatki te dosyć łatwo ukryć pod pseudozleceniami, co nie musi wzbudzać podejrzeń osób nie mających pojęcia o realiach tutejszego rynku. Tam są inne problemy "etyczne": głównie lobbing o korzystne prawo patentowe, bo to jest źródłem kasy na poziomie globalnym, a nie smarowanie jakichś marnych lekarzyn. Nie pracuję dla farmacji jako dostawca, więc na 100% nie potwierdzę. Do takiego wniosku skłaniają mnie przypadki dwóch klientów z innych branż, którzy wyznali mi, że muszą płacić tak, żeby nie dowiedziała się o tym centrala... I nie chodzi tu o koszty, bo te po prostu zostaną sprytnie zaksięgowane, ale o dobrą praktykę....

Czyli nie wszędzie się tak dzieje, bywają miejsca że mentalność jest inna. Może prawo jest tam mniej korupcjogenne, może procedury bardziej przejrzyste i wola innych rozwiązań większa.... A może to tylko doskonała adaptacja do warunków lokalnych i przymykanie oczu na patologię lokalnych managerów tak długo, jak zapewniają wysokie wyniki... Nie wiem, ale smarowania końca nie widać. Na przykład prezydent podpisał właśnie ustawę, która znacznie utrudnia budowanie obiektów lokalnych o pow. ponad 400 metrów kwadratowych (ustawa autorstwa Samoobrony, bo obiekty do 350 metrów należą do jej posła, właściciela sieci sklepów Lewiatan). Developerzy maja około miesiąca na uzyskanie pozwoleń na budowę na dotychczasowych warunkach. Później zacznie się bliska współpraca z pośrednikami, którzy mają kontakty "tu i tam".

W ministerstwach też nie lepiej. Kilka tygodni temu warunki przetargu ogłoszonego przez Romana Edukatora na billboardy promujące noszenie mundurków mogła spełnić tylko jedna jedyna firma. Dzisiaj, natomiast przeczytaliśmy w Pulsie Biznesu, że Ministerstwo Finansów postanowiło się unowocześnić i zainwestować grubą kasę w nowoczesną sieć teleinformatyczną, dzięki której wszystkie podległe mu urzędy miałyby się między sobą komunikować. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewien fakt. Okazało się, że przetarg został ogłoszony za późno. Czekali do końca i praktycznie przedłużyli umowę dotychczasowemu dostawcy, bo nikt nie będzie w stanie wykonać projektu w tak krótkim czasie. Zyta, to gapiostwo to działanie celowe???

K2.

2007/08/05

Czego boją się Buracy?

Buracy (pisownia właściwa) cenią wartości najwyższe (zwłaszcza te produkowane przez Mennicę Państwową i deponowane w skarpecie), indywidualizm (zwłaszcza, kiedy nie odbiega od... średniej) i pluralizm (jeśli nie zmusza do dyskusji na trudne tematy). Istotna jest jest dla Buraka opieka państwa (ale bez płacenia podatków i ponoszenia jakichkolwiek zobowiązań) oraz uczciwość (chociaż warto nagiąć prawo albo posmarować za jego ominięcie lub korzystniejszą interpretację). Buracy za to najbardziej boją się o rodzinę (bo już co trzecia małżeństwo się rozwodzi). Boją się też o moralność publiczną (tę z Dulskiej zrodzoną) i relatywizmu moralnego (mimo, że sumienie zostawiają w kościele).

"Nie od dziś wiadomo", że według ludowych wierzeń części lęków winni są homoseksualiści, którzy godzą w rodzinę, gwałcą moralność i burzą tradycyjny porządek, promując relatywizm. Rząd nie może przeboleć wyroku Trybunału Praw Człowieka, że zakaz Parady Równości był złamaniem fundamentalnych reguł państwa demokratycznego i rozważa odwołanie się od niego. Sprawa jest tragikomiczna, ale nie groźna. Będzie po prostu trochę śmiechu na europejskiej sali.

Dużo bardziej niebezpieczne jest to, że Bolanda nie zaakceptowała Unijnej Karty Praw Podstawowych. Karta w 54 artykułach określa prawa społeczne, polityczne, ekonomiczne przysługujące wszystkim obywatelom państw Unii. Składa się z preambuły i siedmiu rozdziałów (Godność, Swobody, Równość, Solidarność, Prawa Obywatelskie, Sprawiedliwość, Postanowienia Ogólne). Jej tekst mozna przeczytać na przykład tu. Karta jest rozszerzeniem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Zastrzeżenia do niej zgłosiła Wielka Brytania, która nie chce, aby obowiązywało ją tak rozbudowane socjalnie prawo pracy, jak przewiduje UKPP. Nie wiadomo natomiast dlaczego opt-out zgłosiła Bolanda. Chodzą różne słuchy:
- boi się, że karta mogłaby usankcjonować roszczenia Niemców odnośnie pozostawionych tu majątków. To jednak taka kacza fobia: nikt nie sankcjonuje niemieckich roszczeń. Pojedyncze procesy dotyczą tych, Niemców, którzy przyjęli obywatelstwo polskie, a kiedy zdecydowali się na emigrację za wczesnego PRL musieli się zrzec się obywatelstwa i majątku, żeby wyjechać.
- boi się tak, jak wielka Brytania rozbudowanych zapisów o prawach związkowych. Jakże to pięknie solidarny gest wobec wyborców!
- boi się konieczności reformy służby zdrowia wynikającej z obowiązku zapewnienia prawa do leczenia "w cywilizowanych warunkach" każdemu obywatelowi.
- boi legalizacji małżeństw homoseksualnych. Tak sprawę przedstawiał premier, prezydent i minister spraw zagranicznych Anna Fotyga. Niestety Karta pozostawia te kwestię prawodawstwu narodowemu, co jest niepowetowaną szkodą.

O co więc chodzi? Żadne z powyższych i wszystkie z powyższych. Karta sprawia, że hasła solidarnego państwa trzeba by wcielić w życie, a to już za dużo... Dużo łatwiej Buraków zastraszyć Niemcem, gejem i lesbijką. W to na pewno uwierzą, bo któż nie chciałby chronić tak podstawowych wartości i brak ratyfikacji karty będzie miał poparcie społeczne...

Rząd boi się też utraty suwerenności. Tyle razy nas rozbierano i decydowano o nas bez nas, że już starczy! Polityka rządu jest zgodna z XIX koncepcjami państwa narodowego, więc Bolanda nie powinna cedować ani grama swojego samostanowieniai na rzecz innych podmiotów. To, że do nich należy jest błędem historii i poprzedników (i może byc tolerowane tak długo, jak dają fundusze). Nieprzyjęcie Karty wyłączy Bolandę spod jurysdykcji Trybunału w obszarach przez nią przewidzianych...

2007/08/04

Hydrozagadka

Gdzie jesteśmy?




Ułatwienie: Współuczestniczka wycieczki stwierdziła: " tu jest sklepienie jak w kościele u Popiełuszki"

Słysząc to parsknęliśmy śmiechem, a sam sir Lindley pewnie trzy razy przekręcił się w grobie.... Zapewne chodziło jej o warszawską parafię pod wezwaniem Stanisława Kostki, w której posługę duszpasterską prowadził wspomniany... Tyle, że jej architektura (modernizm z nawiązaniem do tradycji świątyń wczesnochrześcijańskich) ma się do sklepienia filtrów powolnych jak piernik do wiatraka.

Przy okazji przypomniał nam się film:

2007/08/03

Sztuka czy porno? Bóg a penis

Pardon donosi, że "Senator LPR Janusz Kubiak doniósł na grupę artystyczną "Tomasz Cebo & companieros" za "ukrzyżowanie" na scenie nagiego mężczyzny".


Pisaliśmy już o tym i przez ten czas nic się nam nie zmieniło. No może trochę: na zdjęciu widoczny jest mężczyzna powyżej fiuta, czyli bez ważnego atrybutu, zubożony. To zapewne odwrotnie niż na przedstawieniu, więc tym razem MY CZUJEMY, że nasze uczucia zostały obrażone zbyt purytańską fotką (a przynajmniej nie wzięte pod uwagę, ale w zasadzie jest to równoznaczne).

Ps. Naprawdę żyjemy w kraju z dużą liczbą debili.....

Ps2. Jeśli uraziliśmy czyjeś uczucia religijne, to celowo. Zapraszamy częściej.

Mojego Przemusia zabolał brzusio

"Przemka bardzo zaczął boleć brzuch. Kazałam mu jechać do szpitala, bo bałam się, że to może być zapalenie wyrostka" - opowiada mama wicepremiera Jadwiga Czarnołęska -Gosiewska, pisze Dziennik (ale szkoda czytać dalej).

Ta kolka to pewnie dlatego, że jak bawił się w "jestem Tinky Winky", to taszczył za ciężką torbę! (o czym swego czasu donosiła Interia)

I tym sposobem nie mamy władzy: Premier na urlopie, Gosiu chory, Edukator w randze vice premiera na urlopie. W kraju zapanowała błoga anarchia.

Ps. Zauważamy, że Edzio jest z kształtu i fizjonomii wypisz wymaluj jak Teletubiś. Nie zdążyliśmy się tylko przysłuchać czy w rzeczywistości wydaje równie zaawansowane dźwięki.



Ps2. Jeszcze jedna mama Jadwiga w polityce i utworzymy sobie stereotyp, że wszystkie dzieci Jadwig mają kłopoty z porzuceniem gniazda rodzinnego (mamy mają kłopoty z puszczeniem dzieci) i powinny mieć zakaz politykowania. Jak się nazywa mamcia Zioberki?


2007/08/01

KiK presenta: Una historia de la pasión y del amor

Wakacyjna ramówka: telenowela polityczna (z serii kino politycznego niepokoju)

Samoobronella spotyka Yaroslao Kaczorro Pisorro i dyskutują o wspólnej przyszłości:

Tú híbrido! Abusaste de Andreas!
No, escucha mí. Te amo.
No, no, escuchas mí. Me dañaste. Es el fin
No, no, no, te necesito.
No, no, no, escuchar mí. Nuestra pasión terminada.
Oh, no, no, no, esperemos.
Si, esperemos.
Si, esperamos.
Si, esperamos, todo será OK.
No, pero esperamos.
Si esperamos, Yaroslao Kaczorro.

Przerwa na reklamę:




Update: Streszczenie polskiego opracowania językowego.
Ty draniu. Skrzywdziłeś Andrzeja
Nie, posłuchaj (x2)
Nie, to koniec,
Nie,Potrzebuję cię
Nie,Poczekajmy (x6)

Czytał: Ferdynand Kiepski