2007/11/29

Tęczowy elementarz

Robert Biedroń popełnił książkę pod tytułem "Tęczowy elementarz". Książka bardzo potrzebna, o ile sami geje i lesbijki ją kupią i roześlą po rodzinie, znajomych i sąsiadach (przecież najbardziej potrzebujący jej sobie nie kupią). Bo co my tam znajdujemy w środku? Zbiór pytań i odpowiedzi o homoseksualizmie, czyli FAQ.

Sama mniejszość może na przykład przeczytać poradę "jak powiedzieć rodzicom o swojej orientacji", chociaż mniej jest to książka dla nas, a bardziej o nas dla nich. Książka rozprawia się więc z absurdalnymi pytaniami w typu "kto w związku gejów jest kobietą?". Oczywiście sami zainteresowani wiedzą, że nie po to są gejami, żeby jeden wcielał się kobietę, jednak dla otoczenia jest to pytanie podstawowe, wręcz fundamentalne, które określa również naturę wszystkich pozostałych rzeczy. Wiemy, wiemy, bo sami na nie odpowiadaliśmy dobrych kilkanaście razy ku wielkiemu zdziwieniu pytających. Ot, potrzebny był elementarz....

Publiczność przeżyła jednak szok, bo z elementarza można się dowiedzieć także, że lesbijki wolą sex oralny, a geje analny. Kurde, a to ci dopiero nowina! Niby oczywistość, ale napisane jakoś tak niektórych razi w oczy i ślepotą grozi...

Biedroń postanowił iść na całość i zgłosić książkę na listę lektur uzupełniających. Ten to sobie umie zrobić rozgłos, pomyśleliśmy... Niekoniecznie jednak zawsze pozytywny, bo co to za absurdalny pomysł! Lista lektur to historia literatury, czyli nie miejsce na czytanie poradników... Jest natomiast godzina wychowawcza, WOS, przysposobienie do życia w rodzinie... Jeśli tylko chcieć, to można dzieciom powiedzieć, że w związku dwóch panów nikt nie "zostaje kobietą"... Mamy całkiem sporo możliwości...

Jakież było nasze zdziwienie, że alarm, który wszczęto nie wynikał z troski o edukację literacką dzieci, a ze starych i dobrze znanych lęków przed ich spedaleniem. Tyle tylko, że teraz dziecko już w mniej więcej w wieku komunijnym wie, że geje robią to od tyłu, a Britney Spears kłamała, że długo była dziewicą, bo nie była od wtedy i wtedy. Jeśli do czasu pójścia do klasy trzeciej takich rzeczy dziecko nie wie, to brzmi to jak poważne opóźnienie psychorozwojowe. Te obawy są więc nieco bezzasadne. Ale UWAGA: tego, że "Tęczowy elementarz" nie ma nic wspólnego z literaturą jako taką nikt nie zauważył. Elementarz mógłby być nomen omen remedium na te urojenia, ale może nie na polskim.... Pani minister jednak chce nawet elementarz przeczytać, żeby się zastanowić czy na polskim, między Bogurodzicą, Hłaską i Zapolską znajdzie się uzupełniające miejsce dla Biedronia. Paranoja...

Posłom, zaniepokojonym rodzicom i seksualnie ciekawym uczniom pragniemy uświadomić, że jak nie Biedroń, to kto inny. Na języku polskim nie trzeba się nudzić. Od niepamiętnych czasów jest tam Dekameron. Uczniowie czytają raptem jedną i nudną nowelkę "Sokół", ale już kilka kartek do tyłu lub do przodu na przykład proboszcz robi minetę zakonnicy, a posuwa go w tym czasie jakiś zakonnik.... Wystarczy trochę zaciekawienia literaturą, a może dojść do nieszczęścia ;-)

2007/11/26

Z kontrolą u Pana Boga

Barbara Kudrycka - nowa minister nauki i szkolnictwa wyższego - zapowiedziała przeprowadzenie ministerialnej kontroli Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, której to guru, nie tylko duchowym, jest niejaki Tadeusz Rydzyk. Nie trzeba było długo czekać na reakcje ów persony. Od razu po publikacji w Rzeczpospolitej rozmowy z Kudrycką i zapowiedzi kontroli przemówił Rydzyk. Określił to jako zapowiedź represji, powrót do najciemniejszego komunizmu i totalitaryzmu.

sssjkbbgfhkdddddddd--> to pisała kicia, która postanowiła zabrać głos w sprawie.

Mało tego, zaczął nawet jeszcze nawoływać swoich moherowych fanów do pisania listów w swojej obronie do ministerstwa. Kto wie, może urządzą paradę (brzydkie słowo)?! No bo kto to pomyślał! Kontrolować szkołę, która ma tak czcigodną misję, jak "służba człowiekowi". Z drugiej strony to jakas nieprzejednana pycha... Służba Bogu, to byśmy rozumieli. Ale człowiekowi? Kontrola się należy... I aż dziwne, że dopiero teraz, kiedy co i raz wychodziły takie kwiatki, jak zaliczanie praktyk za sto lat dla ojca Tadeusza, lepsze oceny występowanie jako publiczność w TV Trwam albo wykłady o "talmudycznej przewrotności."

Trzymamy kciuki za pomyślny przebieg kontroli, bo rozumiemy, że wtedy może zostać klepnięte dofinansowanie na 15,3 mln dla projektu inkubatora nowoczesnych technologii w WSKSiM. Szkoła stanie się wtedy politechniką i młodzi fizycy, chemicy, biotechnolodzy, a może nawet informatycy będą szukać twardych dowodów na istnienie...

UPDATE: Pospieszyliśmy się. Nie będzie żadnej kontroli. Ciekawe czy dotacja będzie...

2007/11/24

Powrót taty

Gazeta rozpoczęła świetną akcję "Powrót taty", narodową terapię relacji ojcowie-ich dzieci. A właściwe braku takiej relacji i terapię tego skutków...

"Zaczynamy rzecz poważną i delikatną - rozmowę o nieobecności ojca, jego zanikaniu w życiu rodzinnym, braku więzi z własnymi dziećmi. Sporo się o tym pisze, tak też podpowiada nam doświadczenie: gdy byliśmy dziećmi, liczyła się raczej mama. Teraz, gdy mamy dzieci, próbujemy zostać ojcami i nie zawsze to wychodzi. Nie mieliśmy ojców, nie zostajemy ojcami."

Na stronie są trzy przykre, ale prawdziwe listy synów opisujących ojców - mamy wrażenie - częstszych niż rzadszych. Rzadkie jest natomiast to, że ktoś sobie sprawę przemyślał, miał odwagę opowiedzieć i stara się nie powielać takiego wzorca z pokolenia na pokolenie...

Przydałaby się też inicjatywa "Odwrót mamy". Bo Matka Polka rodzi się z misją poświęcenia dla dzieci. Od lat wczesnej młodości musi sobie "życie jakoś ułożyć" szybko znajdując męża, a potem musi być dzielną matką, świat sobie wyłącznie wokół dzieci organizującą.

I układ chodzi znakomicie (tylko wszystkich po cichu kaleczy): ojciec, jak w powyższych listach: nie więcej niż domowy operator śrubokręta, najczęściej analfabeta emocjonalny i niemota werbalny, a dodatkowo najwyżej zarabiacz (dawniej myśliwy). Matka zaś w tym układzie stopniowo staje się zapuszczoną, nieatrakcyjną, styraną życiem, nudną zrzędą, której świat się skurczył do rozmiarów kuchni, zainteresowania do problemów "jak wywabić plamę", a plany i ambicje uszły nim wzeszły. Swoją obecnością męczy i męża i z czasem dzieci, jeśli nie zauważyła, że już dorosły i nie potrzebują dłużej matkowania. Staje się bezużyteczna, bo życie na nie straciła, nie zadbawszy o siebie (chyba że je od siebie uzależniła, a wtedy biada synowym i zięciom...).

Mama z tatą muszą jednak pracować nad swoim uzdrowieniem razem. Tata nigdy się nie uzdrowi, jeśli mama w sposób domyślny będzie uważać, że mężczyźni się do dzieci nie nadają i powinni trzymać się od nich z daleka... Sama też się nie odciąży i nie znajdzie dla siebie czasu, jeśli będzie twierdzić, że on z natury nie nadaje się do nakarmienia dzieci albo włączenia prania. Może za pierwszymi trzema razami, owszem, się nie nadaje, ale za kolejnym się nauczy, bo należy do gatunku homo sapiens... Niech ilustracją będzie Małgorzata i Marcin:

Małgorzata jest typowym przykładem nowoczesnej matki. Odstawią dziecko od piersi po 3 miesiącach, żeby móc od razu wrócić do pracy i zająć się też sobą, a zanim mała skończyła pół roku, wyjechała na kilkunastodniowe wakacje zagranicę. Musiała odpocząć. „Nie robię dziecku krzywdy, przecież potrzebna jest mu szczęśliwa i wypoczęta matka, a nie wiecznie marudząca i nieszczęśliwa” – twierdzi. Potem wyjechali na wspólny, kilkudniowy urlop, dziecko zostawiając u rodziców Małgosi. Dzieckiem zajmują się na zmiany. W nocy wstają do niej po kolei. „Zdarza się, że mała budzi się kilka razy, a ja nawet tego nie zauważam, bo wstaje do niej Marcin” śmieje się Małgosia. Zaraz po urodzeniu, Małgosia zaczęła dbać o siebie, chodzić na siłownię, do kosmetyczki, żeby nie „zgnuśnieć”, jak mówi. Jest szczęśliwą matką, ale nadal pozostaje przede wszystkim kobietą. Obydwoje z mężem zgodnie twierdzą, że taki układ jest najzdrowszy. „dziecko nie może zabierać całego życia. Musimy mieć coś także dla siebie, inaczej będziemy mieć do małej pretensje, że przez nią, straciliśmy nasze hobby, zamiłowania, że zatraciliśmy część siebie” twierdzą zgodnie.

Na miłość boską: zbudujcie 1000 stadionów na 1000 dni rządów

"Panu Donaldu" wygłosił poetycko ubarwione Norwidem expose (e z kreseczką), w którym na równi z marzeniami polityczno-ekonomicznymi występowało pragnienie miłości do Boga, co i rusz podkreślane wołaniem "na miłość boską" i przywołaniem mowy papieża w Sopocie z roku pańskiego któregoś tam ("nie ma solidarności bez miłości").

Bardzo zapadło nam z niego w pamięć, że cała Polska będzie kopać piłę. Prawie każdej wiosce obiecano boisko i to nie byle jakie.... Ze sztuczną murawą i czymś jeszcze, żeby każde dziecię mo
gło zagrać. I tak oto z eksportowego producenta księży zostaniemy eksportowym producentem piłkarzy i piłkarek (no bo każde dziecko gra).

Obiecał też liberalną gospodarkę i solidarną politykę społeczną. Liberalna gospodarka i solidarna polityka - piękny to związek i na dodatek lesbijski, bo to rodzaju żeńskiego i to rodzaju żeńskiego. Niestety wygląda wbrew naturze... :-) Bo jak ma się realizować? Jakie z tego dzieci wyjdą? Kojarzą nam się Indie, gdzie liberalizm ma się nieźle, a solidarność społeczna oznacza świadomość, że wręczając łapówkę, finansujemy biorącego i całą jego rodzinę, łącznie z dziadkami, którzy pewnie nie dożyją wprowadzenia powszechnego systemu emerytalnego....

Pan Jarosław K. z kolei grzmiał, że Tusk przemawia językiem PRLu. Pomyślelibyście? On to zauważył.... Musiał jeszcze niedawno być tak upojony władzą, że nie zauważył swojej neo-peerlowskiej nowomowy albo zachowania na poziomie jamochłona, kiedy akurat nie przemawiał tylko poruszał. Panu Kaczorowi bardzo jednak się spodobało, że Donald odmówi ratyfikacji Karty Praw Podstawowych. Niestety potwierdzają się zatem nasze obawy, że to kościelny wypłoch, co pierw się klechy poradzi, a potem powie. Może jednak niegłupi...W naszych czasach i krajach to posunięcie strategiczne, które zagwarantowało przychylność hierarchii MiB (Men in Black sukienki). Coż pozostało, też będziemy dżezi i na koniec zacytujemy: "Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje..."

2007/11/20

Krzywdzące słowa: mama zabroniona, tata zakazany

Co i rusz biją na alarm, że gdzieś zostało uchwalone prawo, które zakazuje w szkołach, szpitalach i innych przybytkach używania słów "mamo", "tato", "mąż" i "żona", bo to jakoby dyskryminuje osoby homoseksualne.

Tym razem zaszalał jakiś uj z Dziennika, który pisze:
"W podręcznikach nie wolno pisać "mama", "tata", "mąż" i "żona". Chłopcy w szkołach mają prawo korzystać z przebieralni dziewczynek i odwrotnie... Oto nowe prawo wprowadzone przez gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera. Wszystko po to, by nie urazić homoseksualistów."

Powiało grozą, no nie?

Oczywiście jest to prawie przedruk z morza wściekłych listów i ulotek działaczy tamtejszych prawicowych stowarzyszeń typu Campaign for Children & Families, Convention for Traditional Values i im podobnych (bo żadne inne organizacje, zwłaszcza świeckie, nie protestują)...

Módlmy się za ich małe serduszka, jak śpiewała Madzia Buczek, bo jak się to ma do rzeczywistości?

We wrześniu 2006 (droga z Kalifornii nad Wisłę daleka, było to już ponad rok temu - sic!) Gubernator Terminator podpisał ustawę SB 1437 i powiedział wtedy:

I am vetoing Senate Bill 1437 because this bill attempts to offer vague protection when current law already provides clear protection against discrimination in our schools based on sexual orientation.

Education Code section 200 referring to Penal Code section 422.55 governing “hate crimes”, provides that “It is the policy of the State of California to afford all persons in the public schools, equal rights and opportunities in our state educational institutions, regardless of their sex, ethnic group, race, national origin, religion, disability and sexual orientation.
Education Code section 220 expands the protection of section 200, prohibiting such discrimination in “any program or activity” conducted by an educational institution. In addition, Education Code section 60045, subdivision (a), provides that all instructional materials shall be “accurate, objective, and current and suited to the needs and comprehension of pupils at their respective grade levels.

This protection specifically covers school programs, activities, instruction and instructional materials. I and this administration are firmly committed to the vigorous enforcement of these protections.
SB 1437 deals exclusively with Education Code sections 51500, 51501, and 60044 prohibiting instruction, materials and activities that “reflect adversely” on persons."

Tekst samej ustawy tutaj.

Dla nieznających angielskiego: Terminator mówi, że w prawie o szkolnictwie i w kodeksie karnym istnieje już zakaz dyskryminacji, także ze względu na orientację. Ta ustawa rozszerza dotychczasowe prawo o zakaz używania materiałów, w których inni są "negatywnie przedstawiani" (reflect adversely) ze względu między innymi na orientację. I dalej mówi, że jest to termin niejasny, który nie wzmacnia i tak już do tej pory istniejącego prawa.

No więc, gdzie tu zabraniane używanie "mamo" i "tato"? I gdzie stąd wynika, że geje i lesbijki czują się dyskryminowani z powodu tych słów? Jeżeli ktoś wyciąga taki wniosek z tej ustawy, to ma tak narąbane we łbie, że powinien zaniechać tej swojej żurnalistyki.

Swoja drogą, nigdy nie słyszeliśmy, żeby jakikolwiek gej lub lesbijka czuła się obrażona, bo ktoś do kogoś mówi mamo i tato. Jeśli tacy/ takie się pojawią, to powinno sie im zasugerować terapię (oczywiście nie orientacji). Ściganie się na wyliczanie sobie przykładów zaburzonych i ekstremalnych może się jednak źle odbić na grupie większej liczebnie...

Ps. Kalifornia wprowadziła jeszcze jedno prawo - SB 1441, które zakazuje wszelkiej dyskryminacji ze względu na orientację wszelkim organizacjom finansowanym lub wspomaganym finansowo przez państwo. Również, jeśli są to organizacje religijne w ten sposób finansowane. Prawicowi i religijni fundamentaliści krzyczą oczywiście, że ukrócenie państwowych pieniędzy za niewypełnienie tego warunku to zamach na wolność wyznania...

2007/11/18

Mundury i znajomi Ryśka G.

1. Aleksander Szczygło płakał, żegnając się z wojskiem... Bo jak mówi: "pożegnanie ze szczególnym miejscem, jakim jest Ministerstwo Obrony Narodowej, z siłami zbrojnymi, ludźmi, którzy narażają zdrowie i życie np. na misjach zagranicznych, budzi wiele emocji". Szlochał również Sikorski, kiedy swego czasu żegnał się z wojskiem. Bo oczywista też czuł się blisko związany. No proszę, a mówią, że to panny sznurem za mundurem....

A może te emocje to wojskowe stosunki podległości i uległości, klimaciki moro, wydawanie i wykonywanie "małych rozkazików"?
Praca marzeń dla zainteresowanych...


No dobra, żarty żartami. Kiedy facet płacze to zdrowe... bo jego wytrzymałość wcale nie jest większa niż kobieca, co najwyżej "większą wypada mu mieć" z powodów kulturowych, więc statystyczny biedak sporo w sobie tłumi (aż kiedyś wybucha).... Tak sobie jednak pomyśleliśmy, że praca, nieważne jak fajna, to obiektywnie rzecz ujmując, dziwny "obiekt" do płakania. A tym bardziej, jeśli ta praca jest z czasowego nadania i na dodatek jest to wojsko. Bo przecież kochanie tylu chłopców musi być wyczerpujące, a i chyba łatwo o pomieszanie swoich fascynacji, kultu siły i munduru z całą resztą.... Dobrze, że krótko ministrowali, bo kiedy praca to życie, zazwyczaj coś jest nie tak. Taki Macierewicz też tak ma, chociaż on z kolei bardzo kocha przesłuchiwać... Niektórzy twierdzą, że to patriotyzm, ale to bardzo odważna teza, niekoniecznie prawdziwa...

2. Rysiek Grobelny zna kilku homoseksualistów (trudne słowo) chwali się dziennikarce Gazety. Jeden z Kaczyńskich kiedyś też się takimi znajomościami na "szczytach władzy w Polsce" chwalił (co wobec chłopców od wojska opisanych wyżej zyskuje na wiarygodności), ale obaj panowie twierdzą, że to prywatna sprawa ich znajomych i o "tym" ze swoimi znajomymi nie rozmawiają....

Prawdę mówiąc my też zazwyczaj nie mamy najmniejszej ochoty rozmawiać na ten temat, ale jakoś musimy odpowiadać na całkiem bezpośrednie, często i zazwyczaj nie na miejscu zadawane pytanie: "Czy ma Pan żonę?"
No więc możemy odpowiadać:
1. Eh, eh, nie, jeszcze nie, dopiero za kilka lat planuję, jeszcze młody jestem
[jeśli jest to rozmowa kwalifikacyjna, to jest szansa, że szefów spragnionych pracoholików nawet oczarujemy]
2. Eh, eh, nie, nie mam, żyje w nieformalnym związku, może za kilka lat się to zmieni
[jakże pełna nadziei jest odpowiedź]
3. Eh, eh, no niezupełnie...
["Coś plącze" myśli sobie pytający, przecież wszyscy mają żony albo dziewczyny]
4. A co cię to kurwa obchodzi zjebany chuju/ zjebana pizdo?
[odpowiedź pytaniem na pytanie zazwyczaj wstrzymuje postęp konwersacji i zaburza jej naturalną dynamikę]
5. Nie, mam faceta.
[jedni wtedy mówią, że się obnosimy, inni tracą czasowo zdolność mowy, co ma takie samo znaczenie albo liczymy na neutralną reakcję lub mądrość pytającego i kalkulujemy, ile tak czy srak będziemy sie namęczyć, żeby zwalczyć stereotypy i udowodnić, że nie jesteśmy niebezpieczni .]

Ot, takie to są niechciane rozmowy o seksualności. Kiedy Rysio czy inny Kazio mówi: "Znam prywatnie kilku homoseksualistów. Cenię ich jako fachowców w różnych dziedzinach. Ale gdy się spotykamy - ani ja nie rozprawiam o ich homoseksualizmie, ani oni o tym, że ja jestem heteroseksualny" to pokazuje, że jego homofobia nie pozwala mu na strawienie całkiem prostych faktów, a pokraczną znajomość, gdzie nigdy nie pada "Co tam u Halinki, gdzie jedziecie na Sylwestra?" nazywa koleżeństwem. Chyba, że znajomi Rysia seksualności nie mają, bo na przykład mają 40 - 60 lat i żyją z mamą albo/ i kotem. Wtedy faktycznie się z nimi o seksualności w sposób naturalny nie rozmawia, a "Co tam u Halinki" zastępuje "Co tam u Alika?".

2007/11/14

Z wycieczką w lewackiej i zboczonej Hiszpanii

Rzepka uraczyła nas newsem o awanturze w Hiszpanii. Postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje u źródła.

Afera wybuchła wokół tego plakatu:

Z czym on się kojarzy?

Nam:

K1. Z reklamą środka przeciwgorączkowego
K2. Z "nie obejrzysz dobranocki , póki nie zrobisz lekcji" albo z kolejną awanturą domu na oczach dziecka

Natomiast niektórym ludziom, zwłaszcza tym o prawicowym światopoglądzie, plakat kojarzy się z seksem. Z pedofilią, dokładniej rzecz ujmując, im się kojarzy, bo plakat promuje Międzynarodowy Festiwal Kina Gejowskiego i Lesbijskiego w Barcelonie.


Afera wybuchała, kiedy katolicki dziennikarz oskarżył władze Katalonii o działanie na szkodę dzieci, a zawtórował mu szef jakiegoś instytutu na rzecz rodziny, który dopatrzył się na zdjęciu promowania pedofilii.

Organizatorzy odpowiedzieli mu słusznie, że jedynym zboczeniem w całej sprawie jest jego interpretacja obrazu.... W sprawę włączono prokuratorów (dwóch) dla zbadania czy wypowiedzi prawicowców nie są szkodliwe społecznie, a z drugiej strony czy aby plakat nie szkodzi nieletnim i tyle...

Przyznamy, ze plakat nam się wybitnie nie spodobał. Dlaczego?
Bo jest nieintrygujący, niedynamiczny, nieestetyczny, smutny. O podtekście seksualnym już nawet nie wspomnimy, bo go tam ani krzty nie ma.

Takie mniemanie o nietrafionym plakacie mieliśmy do momentu, kiedy okazało się, że ważną częścią imprezy są prace dotyczące tematu widzenia świata przez dzieci wychowywane w tzw. nietypowych rodzinach.... Z tą informacją zasadność takiego plakatu wzrosła, aczkolwiek nadal zdjęcie odbieramy jako za mało pogodne i zupełnie niefestiwalowe, jakkolwiek jest to istotny temat...


Zastanawiamy się jednak czy ktoś zdrowy mógłby dopatrzeć się na nim useksualnienia dzieci albo innych seksualnych skojarzeń??? Zdaje się, że na alarm najgłośniej krzyczą zazwyczaj ci podstarzali tatusiowie, co w kryzysie wieku średniego sami posunęliby jakąś nastkę raz i wtóry a nawet posiedli ją na dłużej. I krzyczą ci tatusiowie, co dumnie puszczają oczko do kolegów i szwagrów, że ich dorastającej córze zaczęły rosnąć tzw. oczy i niedługo będzie z niej taka lala, że braknie słów (to znaczy taka lala, której sami nigdy nie posiedli bo byli zafajtłapowaci). I w końcu krzyczą ci wujkowie, co według tej samej zasady w niedzielę po mszy przy rodzinnym rosole lubieżnie zerkają na te swoje bratanice, opowiadając świńskie dowcipy i rechocąc niemiłosiernie. Jednym słowem wzorowi mężowie.... Jakieś skojarzenia, kto jeszcze useksualnia dzieci?

2007/11/12

Mniej kaczorów, więcej homo

Tytuł nie jest deklaracją programową, ale jakoś ostatnio katoliccy publicyści obsypują nas tekstami ważnymi w naszym kontekście społeczno-politycznym. Nie umykają one naszej uwadze zwłaszcza, że daj... Boże ;-) - może się tak zrobi, że się działy krajowe w gazetach pokurczą na rzecz międzynarodowych, a wiadomości tv będą najwyżej wypełniały info o awariach wodociągów a nie awanturach politycznych...

I tak po tym, jak zadziwiająco dobry tekst puściła Więź, kolejny kroczek zrobił Ziemkiewicz, przyszła kolej na Znak ze swoim pełnym pokory tekstem o katolickiej bucie uszczęśliwiania homoseksualistów. Tekst można przeczytać na WP. My dajemy tylko kilka komentarzy do ważniejszych fragmentów:

Po kilkumiesięcznej pracy jako prowadzący grupę wsparcia, pisze autor:

Powoli docierało do mnie, że każdy przypadek jest inny, że nie można stosować żadnych łatwych schematów do wyjaśnienia etiologii zjawiska. Wycofałem się też ze składania pochopnych obietnic, że przy dobrej woli możliwa jest dla każdego zmiana orientacji. Ustawiałem jednak moim młodym przyjaciołom poprzeczkę wysoko, zachęcając ich do pracy nad sobą i przestrzegając przed uleganiem złudzeniom osiągnięcia łatwego szczęścia na drodze „gejowskiej”.

Ale o jakie łatwe szczęście chodzi? Jakoż nie możemy sobie nawet wyobrazić łatwego szczęścia na "drodze gejowskiej".... Nie możemy sobie także wyobrazić łatwego szczęścia heteroseksualistów (nawet na drodze heteroseksualnego małżeństwa). Właśnie przyszło nam jednemu pracować z dziewczęciem od najmłodszych lat wychowywanym na żonę. Ma 26 lat i jeszcze nie ma męża, co jest dla niej prawdziwym dramatem (nie chodzi o chłopaka czy narzeczonego; chodzi o jej staropanieństwo albo legalnie poślubionego za pomocą białej sukni i oczepin męża). Oby jej się trafił ktoś przyzwoity (a właściwie, oby złapała kogoś przyzwoitego, bo obsesyjnie zarzuciła sieci i zaraz złowi, choćby na dziecko), bo jest pewne, że go nie opuści aż do śmierci, choćby pił i bił.... Po katolicku to zniesie i będzie to jej krzyż. Czy jej heteroseksualność gwarantuje jej szczęście? I czy jest bezpieczniejsza niż na "drodze gejowskiej" cokolwiek ona oznacza???? Ludzie mają mnóstwo ułomności niezależnie od orientacji...

Konrad (lat 22), który postrzegał siebie jako biseksualnego, po rozstaniu z naszą grupą korzystał z indywidualnej terapii, był też przez jakiś czas związany z Paschą (grupą wsparcia założoną przez o. Wiktora Tokarskiego, bernardyna); jest dziś w doskonałych relacjach z rodzicami i rodzeństwem, dostał się na wymarzone studia i świetnie sobie na nich radzi, od roku ma miłą i wartościową dziewczynę, którą mi przedstawił, razem studiują. Rodzice Konrada, którzy bardzo go kochają i nie wywierali na niego żadnych nacisków, aż boją się wierzyć swojemu szczęściu.

Bo jak sam się postrzegał był biseksualistą, co oznacza, że nie pogorszy się od zadawania z chłopcami, ani nie polepszy od zadawania z dziewczynkami. Będzie mógł tak i tak. Ale nie mamy wrażenia, że jakby wybrał inaczej, to był równie akceptowany, zwłaszcza przez rodziców, którzy do końca swoich dni będą się umartwiać, czy mu się nie odmieni (w sposób niezwerbalizowany oczywiście będą sie umartwiać) i jeszcze zaczną obsesyjnie żądać dowodów (nawet symbolicznych) na potwierdzenie stałości jego wyboru.

Andrzej (lat 23) studiuje na prestiżowej uczelni z doskonałymi wynikami, żyje w zgodzie z wymaganiami moralnymi Kościoła, niestety dostał przykrych objawów nerwicowych, co zmusiło go do poddania się leczeniu w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Powtórzył mi hipotezę swego terapeuty: „Pan stłumił w sobie pragnienia homoseksualne i teraz one wychodzą na zewnątrz w postaci objawów”.

W czasach Freuda istniała taka jednostka chorobowa, jak histeria. Chorowały na nią kobiety, gdyż to one najbardziej obrywały wiktoriańską moralnością. I właśnie taka, jak powyżej, była jej etiologia...

Andrzejowi "pod wpływem terapii dolegliwości ustąpiły, skłonności homoseksualne pozostały, a jednak radzi sobie z nimi, korzystając ze wsparcia w kręgu Paschy".

Ta Pascha to pewnie chroni go przed szczęściem "gejowskiej drogi".... Nie zazdrościmy mu. Do dolce vita sporo mu brakuje...

Paweł wszedł (...) na „gejowską” drogę. Kiedy zgłosił się do mnie jako 19-letni maturzysta, był wystraszony, bezwzględnie podporządkowany matce, pozbawiony relacji z rówieśnikami, kompulsywnie przywiązany do praktyk religijnych. Bliscy widzieli już w nim przyszłego księdza. „Bóg był dla mnie wszystkim. Człowiek i świat nie liczyli się wcale”.

Nie, żebyśmy chcieli być złośliwy, ale ni jak się inaczej dewocji wytłumaczyć nie da, jak tylko problemami psychicznymi, które trzeba zagłuszyć.... Ile dewocji jest w Polsce?

Łukasz, 32-letni lekarz psychiatra. Świadomość swojej odmienności miał od wczesnego dzieciństwa. W liceum kochał się w koledze. Był bardzo pobożny, aktywnie uczestniczył w ruchu oazowym, żył w całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej. Po ukończeniu studiów, już jako dorosły samodzielny człowiek, przeszedł przez oba etapy pracy w „Odwadze” – najpierw rok w grupie wsparcia, potem rok w grupie terapeutycznej, której – jak twierdzi – wiele zawdzięcza. Następnie przez cztery lata heroicznie „pracował nad swoją męską tożsamością” (to ulubione sformułowanie Richarda Cohena), podjął też intensywną i kosztowną psychoterapię. „Mężczyźni może i mniej mnie teraz pociągają – wyznał mi kiedyś – ale to nie znaczy, żeby mnie zaczęły choć w najmniejszym stopniu pociągać kobiety. Jestem zawieszony w próżni”. No i oto dowiaduję się od niego, że ma przyjaciela – poznał starszego od siebie o kilka lat mężczyznę i obaj są ze sobą szczęśliwi. „Wreszcie, pierwszy raz w życiu, nie jestem sam – pisze do mnie. – Kocham drugiego człowieka!”.

Ano miast się uczyć akceptować siebie samego, ten przez 4 lata płacił za terapię zmiany, a dwa wcześniej wspierał się w Odwadze. Gdyby jakiś lekarz medycyny obiecywał, że po 6 latach będzie się zdrowym, a potem okazuje się, że po 6 latach może tylko przestaje ropieć, to straciłby prawo wykonywania zawodu, albo ktoś by mu zrobił krzywdę. Niestety terapeutów to nie dotyczy, Ci mówią,
"należy dawać nadzieję", potem że ten pacjent "nie poddaje się terapii" i biorą innego jelenia. Zwracamy uwagę, iż to już kolejny przypadek z grupki 7 opisywanych - nie licząc biseksualisty - któremu Odwaga nie wiadomo, co dała, oprócz towarzyskiego pitu-pitu z wspierającym prowadzącym.

A czy, surowo potępiając zachowania homoseksualne i sprzeciwiając się legalizacji jednopłciowych związków partnerskich, Kościół wyciąga jednocześnie pomocną dłoń do osób homoseksualnych? Tym większe uznanie należy się takim inicjatywom śmiałych ludzi dobrej woli, jak „Odwaga” czy „Pascha”, wyciągających rękę do tych osób homoseksualnych, które cierpią na skutek swoich skłonności, a pragną żyć w łączności z Chrystusem i Kościołem i na tej drodze szukają wsparcia.

Ale to już jest jakieś pierdolenie od rzeczy. Miłe i współczujące (jakby ktoś współczucia potrzebował), ale pierdolenie nic ze wsparciem nie mające. O wsparciu Kościoła, to pisze Kazik, ale nie jest to Kościół rzymskokatolicki:

"Co roku w październiku w USA młodzi geje, lesbijki i transgenderowcy są zachęcani do wyjścia z ukrycia. Niektóre kościoły jak UCC, UUA, czy niektóre parafie kościoła episkopalnego czy prezbiteriańskiego w tym uczestniczą, by pomóc młodym ludziom spojrzeć w twarz innym i powiedzieć: jestem gejem/lesbijką i nie mam za co przepraszać. Nasza szkoła teologiczna zorganizowała takie nabożeństwo w miniony piątek – komunię prowadziła moja doradczyni do spraw studenckich i pastor prezbiteriańska (ewangelicko-reformowana) Nora...". Reszta na blogu Kazika. Wspierają też Szwedzi, ale nie Odwaga, na miłość... boską.

Dalej Autor w małą pułapkę:
"osiemnastoletni chłopak, wyjątkowo inteligentny, wrażliwy, uzdolniony poetycko, o bardzo dobrym sercu, przyznał mi się, że miał już ponad czterdziestu anonimowych partnerów. Czy zasługiwał bardziej na osąd moralny czy na współczucie? "

Wspominana wyżej dziewczę-stara panna też na starość coś kompulsywnego wynajdzie, żeby jakoś znieść złapanego męża. I złapany, żony nienawidzący mąż też coś swojego wynajdzie. Taka będzie ich heteroseksualna szczęśliwość, a zarazem katolicka rzeczywistość. Jak ludzie te prawidłowość odkryli, to się okazuje, że 1/3 małżeństw sie rozwodzi. Ci mają takie problemy i takie rozwiązania, a drudzy takie. Nie można łatwo powiedzieć, że tego od 400 partnerów są poważniejsze, niż tych z 30-letnim nieudanym pożyciem. I ci i ci są pewnie nieszczęśliwi i ci i ci o tym wcale nie wiedzą. Jedni bo dla nich rzeczywistość tak wyglądać musi, drudzy bo inaczej nie umieją.

Na zakończenie ma jednak autor 100% racji i te wnioski powinny zostać zauważone przez obóz kościelny...

Jestem zdania, że przedstawianie terapii „naprawczej” (stawiającej sobie za cel doprowadzenie do zmiany orientacji pacjenta z homo- na heteroseksualną) jako jedynej katolickiej propozycji pomocy dla osób homoseksualnych jest nie tylko pozbawione realizmu, ale też głęboko nieuczciwe. Hasła propagandowe typu: „Nie musisz być homoseksualistą!”, albo: „Dla tych, którzy chcą, szansa wyzdrowienia wynosi sto procent!” (słowa Richarda Cohena, które słyszałem na własne uszy); powoływanie się na jeden czy drugi pojedynczy przypadek, że oto jakiś młody mężczyzna o skłonnościach homoseksualnych „wyszedł na prostą”, bo... zawarł sakramentalny związek małżeński – takie rzeczy, powtarzane przez ludzi Kościoła, są moim zdaniem przejawem „pobożnych życzeń”, a w istocie – groźnym brakiem odpowiedzialności za słowa.

(...)

Wezwanie adresowane do homoseksualnych kobiet i mężczyzn, by żyli w celibacie albo by na drodze heroicznej pracy nad sobą po łączonej z terapią zmieniali swoją orientację na heteroseksualną i wstępowali w związki małżeńskie – nawet gdyby znaleźli się pojedynczy ludzie gotowi takie wezwanie podjąć i wcielać w życie – nie liczy się z rzeczywistością.


2007/11/09

Dzień Niepodległości

Dzięki technologii podglądu przyszłości futurotex (R), już dziś możemy zdradzić to, jak będzie wyglądała impreza na placu Piłsudskiego w niedzielę:



Będzie to pierwsza od roku impreza, na której zgodziła się NIE zaśpiewać DODA. Brawa dla Artystki! Według nieoficjalnych informacji powodem decyzji był fakt, iż piersi (popularnie zwane cyckami) artystki mają atest bezpieczeństwa dopuszczający je do użycia przy minimum 15 stopniach Celsjusza. Przy niższej kurczą się i niektórzy wołają "z przodu plecy, z tyłu plecy..."

2007/11/08

Profesor Żuczek

Stefan zarabia, bo ma... gadane....

Organizacje feministyczne, lesbijskie i gejowskie chcą się spotkać z czyżby-premierem "Donaldu Tusku". Nim słynny "Panu Donaldu" przemówił, na mównicę przyfrunął Profesor Żuczek, który coś tam bzyka (jak robią żuczki?), że geje i lesbijki żądają nadmiernych przywilejów. To ta ich nachalna propaganda zapewne.

Bracia i Siostry, najpierw musimy kupić jakiegoś pestycyda na żuczka i jego młode larwy. A potem trzeba zatrudnić lobbystę. Lobbysta, nim zacznie zabiegać o spotkanie z premierem, musi przygotować jego najbliższe otoczenie i zapewnić nam jego przychylność. Musi się więc spotkać z osobistym doradcą szefa PO, kardynałem Dziwiszem z Łagiewnik i kilkoma innymi bożymi karabinierami. Co tu dużo pisać, długa droga przed nami, nie wiadomo czy istnieją na tyle sprawni lobbyści. Załatwić wielomilionowy przekręt czy lewą ustawę to pestka w porównaniu ze zdobyciem przepustki do pałacu kardynała.

2007/11/07

KiK w Polityce

Zrobiło nam się bardzo miło. W dzisiejszej Polityce (nr 45/2007) pisze o nas w swoim raporcie Marcin Kołodziejczyk. Fajnie, że są osoby, którym podoba się to, co piszemy i jak zrzędzimy. Autora pozdrawiamy.


Tymczasem, jesteśmy zajęci i nie analizujemy sejmowych awantur o posło-marszałka Stefana od nauk o robaczkach i inne sejmowe płazińce. Sprawy zawodowe kazały jednemu K. w marcu udać się do Indii i - jak to mówią w kręgach byłej władzy - byłoby oczywistą oczywistością, że gdyby jeden tam był, a drugi nie, to zdarzyłaby się dziejowa niesprawiedliwość. No więc, przy okazji spędzimy tam dłuższą chwilę na urlopie. Chociaż zazwyczaj unikamy dobrowolnego wydawania naszych homo-pieniędzy w krajach dalekich od tolerancji, to niech wyjątki potwierdzą regułę a Indie kuszą bardziej niż jakiś Kraków, Poznań czy Bałtyki [Litwo, zadupie ty nie moje!]. No więc sprawa wymaga trochę planowania i wzieliśmy się za przewodniki, szczepienia, marszruty i dylematy typu Himalaje czy Madras...

2007/11/03

Jakie jest kurwa najpopularniejsze słowo?

Są dwie rzeczy, które przyprawiają o ciarki...

Pierwszą jest pójście na pocztę i wsłuchanie się w jęki i problemy zgłaszane na sali (kolejki i jakość obsługi pomijamy).

Drugą jest jazda pociągiem i wsłuchanie się w rozmowy Polaków w przedziałach. Po chwili jasne są poglądy, problemy dnia codziennego (urojone i rzeczywiste) i zasób słownictwa. No właśnie, kurwa, zasób słownictwa i szybkość, kurwa, operacji umysłowych. Uraczeni sobotnią, kurwa, przejażdżką, przypominamy stary, kurwa, wykład językoznawcy:

Kur..