2008/07/23

Liber chamorum i kryształy

Nekanda Trepka, Walerian, napisał kiedyś książkę Liber Chamorum (Księga Chamów). Był to spis osób wątpliwego szlachectwa zamieszkujących ziemie sandomierskie. Kategoria szlachectwa się wyczerpała, ale można by napisać sequel, tym razem o wątpliwych atutach intelektualnych i moralnych elit, co urzędują na Wiejskiej i alejach okolicznych. Tyle nasuwa się wniosków po ostatnich politycznych pyskówkach. Z drugiej strony trzeba przyznać, że kiedy przedstawiciele ludu - panie chamki i panowie chamy ze sobą wchodzą w interakcję, od razu robi sie ciekawiej. Człowiek ma przynajmniej co w gazecie przeczytać i popatrzeć jak się ćwoki w błocie napieprzają... Popatrzeć i tyle. Nic więcej z tym robić nie warto (a na pewno nie analizować). Chamy na więcej uwagi nie zasługują.

Tymczasem a propos poprzedniej notki: kredyt dostanięty. zasobni w gotówkę wybraliśmy się ratować konsumpcją hamujący wzrost gospodarczy. Znaleźliśmy perełki do wystroju wnętrz, co załączamy:
- ekskluzywny, designerski zestaw do szampana o kolorze własnym i kieliszków z dupy wziętych (kryształ sugeruje, że zapewne importowany z ojczyzny Rumcajsa)

- jajo dinozaura, mega solniczka albo coś (w każdym bądź razie niepospolite)
- domowa fontanienka - w sam raz na letnie upały i zimową suchość z powodu centralnego ogrzewania. Dodatkowo przyjemnie szumi po dniu ciężkiej pracy (pyskówek chamów), a i kot spragniony sie napije, nie kłopocząc właściciela.


Na wszystko nie starczy, trzeba nam się dobrze zastanowić... ;-)

2008/07/21

AAA gotówka od ręki

Przy okazji kończącego się remontu zmuszeni byliśmy pożyczyć jeszcze trochę gotówki na jakieś święte obrazki w złotych ramkach albo kryształy, które będziemy dumnie prezentować na meblościance. Jako że jesteśmy fanami internetu i nawet żarcie kupujemy w sieci, kontakty z kilkoma bankami z marmuru i aluminium były doświadczeniem arcyinteresującym (arcyfrustrującym)...

Wybraliśmy w necie kilka ofert, które nie zalatywały lichwą. Pierwszy był GE Money, który przysłał specjalne pismo o jeszcze bardziej specjalnej ofercie i prawie twierdził, że jesteśmy najulubieńszymi klientami z racji długiej znajomości. Wystarczyło tylko wziąć przysłany świstek do ręki i iść do najbliższego oddziału.

Uśmiechnięta i sympatyczna Pani wypełniła wniosek, ale "computer says no...". Było zaskakujące równie dla nas, co dla tej Pani, która się jednak nie poddała. Wypełniła rubryczki raz jeszcze i mówi: "System wskazuje, że może Pan w naszym banku wziąć kredyt na x tysięcy" No to ja odpowiadam, że przed chwilą próbowałem na jedną czwartą tej kwoty. I jakoś nie wyszło. Zmieszana pani próbuje i widzi nie. Dzwonię do centrali i proszę o wytłumaczenie, ale pani w telefonie jąka się z bezradności i nic nie umie odpowiedzieć o zaistniałej sytuacji. Pani za biurkiem dzwoni do kierownika, ale też z tego nic nie wynika. "Widać mamy jakiś błąd w systemie" - mówi nieco zakłopotana. My na to, że trudno i idziemy do konkurencji...

Millenium. Mówię, że chcę kredyt na tyle i na tyle. Pani zapytuje, czy mam już w ich banku konto. Ja mówię, że nie. Pani na to, że otworzymy konto. Ja na to, że chcę w ich banku kredyt, a nie konto. Pani na to, że to niemożliwe i "żeby wziąć kredyt trzeba założyć konto". I tak sobie gaworzymy. Mówię, że nie widziałem takiej informacji w regulaminie i czy jest pewna.... Pani potwierdza, ale już mniej pewnie. Myślę sobie, że, nie dam sie naciągać na zakładanie konta, bo ona musi wyrobić plany sprzedaży. Idę do konkurencji.

Idziemy do Eurobanku. Stajemy obaj przy ladzie i mówimy, że chcemy kredyt dokładnie na tyle i tyle i interesuje nas ile w ich banku wynosi miesięczna rata. Pan zaaferowany wypytuje o szereg informacji w tym nazwisko panieńskie mamy i prawie imię kochanki taty. Grzecznie podaję, ale zagadując, czy aby na pewno takie informacje potrzebne są do prostej symulacji. Pan tonem nie znoszącym upominania potwierdza, po czym triumfalnie oznajmia, że mam zdolność kredytową na poziomie xx. Ja mu na to, że to wiedziałem zanim przeszedłem, a pytałem, jaka jest wysokość raty przy kredycie dużo mniejszym. Pan się nieco po cichu zirytował i zaczął liczyć. Oznajmia 467 zł ubezpieczeniem. Rata to niczym w Providencie, więc mówię, że nie chcę żadnego ubezpieczenia i ile wynosi rata bez ubezpieczenia. Liczy, liczy i mówi 363. Ja na to, że to aż stówa miesięcznie za nic, więc biorę bez ubezpieczenia. Pan na to, że w takim razie muszę mieć żyranta. Ja odpowiadam, że stoi obok mnie i czy możemy zaczynać procedurę. Pan na to, że to się wydłuży, bo muszę mieć żyranta, żeby przenieść prawa z polisy na życie. Ja na to, że nie bardzo rozumiem, czy mam mieć żyranta czy mam zrobić cesję z polisy na życie. I jak to w końcu jest. Pan udając, że wszystko w porządku, deklaruje, że wyjaśni procedurę, bo to się rzadko zdarza, żeby ktoś bez ubezpieczenia. Idziemy do konkurencji.

ING. Wszystko idzie sprawnie i gładko. Konta nie trzeba i ubezpieczenia nie trzeba. Bierzemy. A przynajmniej tak nam się zdawało, bo pani na to, że niestety w tym oddziale niestety nie możemy. Trzeba iść do oddziału kasowego, bo w tym można wnioskować na maksymalnie 36 miesięcy. Kicha. Idziemy do konkurencji.

Pod ręką, tuż obok, jest kolejny oddział Millenium, bo ich ostatnio więcej niż przejść dla pieszych... Wchodzimy, bo może tu inni doradcy i zaczynamy od nowa, co już jest nieco nudne, ale kasy na kryształy wciąż nie ma... Najpierw twierdzą, że konto w ich banku jest niezbędne, żeby wziąć kredyt, ale po przeformułowaniu pytania okazało się, że wcale nie jest. Krok do przodu, kto by pomyślał, że nawet na regulaminy nie trzeba sie powoływać... Ale pojawia się ubezpieczenie. Pan twierdzi, że jest niezbędne i pokazuje monitor, że nawet nie ma opcji, żeby było bez... No to niech już będzie z ubezpieczeniem myślimy. Ile banków można odwiedzać... Liczymy, liczymy, już wiemy ile ratka. Potem sie okazuje jednak, że ma być o 100 miesięcznie większa niż w symulacji. Pan robi wielkie oczy i nawet jest zawstydzony. My też. Za nich. Obiecuje wyjaśnić sprawę do wtorku, a my idziemy do konkurencji.

Pekao S.A. Wchodzę po drodze do pracy. Jest za pięć (!) dziewiąta. Pytam znudzonej Pani, która patrzy w okno czy mogę. A ona na to z pretensją, że ona pracuje dopiero od dziewiątej. To biuro maklerskie od 8:30. Ona nie. Pomyślałem, że tu muszę zostać, bo warto zobaczyć co będzie dalej... Siadam przy oknie i czekam cztery minuty ku jej irytacji. O godzinie P zagaduję czy już można. Na co Pani łaską, "a w jakiej sprawie?" No to, ja że interesuje mnie pożyczka. Pani wściekła, że "ona nie jest sprzedawcą". Na co ja z satysfakcją, że "to widać i słychać." Pani wytrącona z równowagi, że petent się stawia aż zamilkła! Idąc za ciosem pytam czy tabliczka nad jej biurkiem ["konta, lokaty, kredyty, pożyczki"] jest błędna? Pani zerknęła jakby zobaczyła ją pierwszy raz w życiu i zrobiła się bardzo uprzejma, mówiąc, że po pożyczkę ekspresową mogę załatwić w najbliższym oddziale tu a tu... Nie dociekałem statusu tabliczki więcej.

Polbank. Miło i szybko. Trochę podyskutowaliśmy na temat ubezpieczenia "bo naprawdę warto", ale "dała się przekonać", że mi niepotrzebne... Chyba się uda...

Po drodze był jeszcze Citibank, który zachęca do zostawienia danych kontaktowych, na które oddzwoni doradca... Minął miesiąc, ale nikt nie oddzwonił... Był jeszcze jeden oddział Pekao, w którym twierdzono, że do kredytu jest potrzebne konto w ich banku...

Cóż, nic w tym poście nie zostało przejaskrawione. Zbierając wszystko do kupy, okazuje się, że jeszcze dużo w bankowości do zrobienia... Próbują nas naciągać na drogie i nic nie warte produkty "obowiązkowe" i pewnie im się zazwyczaj udaje. Osobiście wolelibyśmy, żeby zamiast otwierać oddział na każdym rogu, podreperowali standardy obsługi klienta. Może znajdzie się nowy gracz, który wprowadzi nową jakość.... Tymczasem wolimy Internet.


2008/07/13

Czy geje chcą mieć dzieci?

Oczywiście, że chcą!

Ale... wedle naszego rozeznania i kilku opracowań wcale nie jest to liczna grupa. Przeczytawszy to zdanie szczęśliwi zapewne będą przeciwnicy adopcji przez pary homoseksualne. Przyjęło się bowiem mówić, że dziecko dla dobrego rozwoju potrzebuje matki i ojca.

A pewnie, że potrzebuje matki zwłaszcza ojciec i potrzebuje ojca zwłaszcza matka. Kto, jak nie matka, zmieniałaby pieluchy i oporządzała trzódkę, a kto, jak nie ojciec, przynosiłby do domu kasę? System może się samouzasadniać i dobrem dziecka zasłaniać. Pięknie to było widać przy okazji rozmowy w ostatni piątek w Poranku TOK FM przy okazji dyskusji o wprowadzeniu urlopów tacierzyńskich. Zebrani w studiu - zdawałoby się całkiem rozsądni panowie - argumentowali mniej więcej, że "pewne rzeczy najlepiej zrobi kobieta", "to się ekonomicznie nie opłaca, bo mężczyzna zarabia więcej" i "administracyjnie nie zmusi się ojców do miłości". I jak to się ma do dobra dziecka?

Zanim społeczeństwo dobrnęło do ery industrializacji i wynalazło rodzinę nuklearną, którą co poniektórzy uważają za istniejącą od zawsze, model mama+tata nie był oczywisty. Ba, są rejony, gdzie ten model nie obowiązuje do dziś. Może są to odizolowane społeczności, a nie kontynenty, ale to nie zmienia faktu, że dorastają w nich "normalni" ludzie i wszystko kręci się dalej. Co mądrzejsze książki i opracowania z psychologii rozwojowej w języku angielskim mają zwyczaj pisać, kiedy piszą o opiece nad dzieckiem: "mother/father or other caring person", co oddaje esencję zagadnienia i sens dyskutowania na problemem czy do ukształtowania się osobowości niezbędna jest mama albo jedynie mama i tata, czy może "caring person".

Ale do rzeczy... miało być o tym czy geje chcą mieć dzieci. A to dla tego, że Wysokie Obcasy puściły fajny tekst o bezdzietnych z wyboru. Pozornie tekst nas niedotyczący, ale praktycznie owszem (pomijając fakt, że zawsze fajnie przeczytać o ludziach, którzy jakoś nie mieszczą sie w normie). Zdarzyło się bowiem, że ujawniając swoją orientację, słyszeliśmy "ojej, nie będziesz miał dzieci"... Oczywiście, gówno to prawda, bo nic łatwiejszego, niż sprawić sobie dziecko, ale właśnie kwestia CZY W OGÓLE BYŁABY TAKA CHĘĆ zostaje pominięta. Dlatego psychicznie blisko nam do bohaterów tekstu. Zwłaszcza Tomka, który jako że "jest w wieku 30+ i nie ma dzieci, więc pewnie jest gejem." Wprawdzie niektórzy są dość ostrzy w słowach, kiedy mówią na przykład, że się brzydzą zafajdanych i poplutych niemowląt, co nas różni, ale to ich prawo. Wspólne nam jest natomiast, że nie mieć dzieci jest całkiem fajnie! Fajnie, bo można się egoistycznie oddawać przyjemnościom ambitnego samorozwoju albo płytkiej konsumpcji-kiedy-tylko-zachcesz, albo temu i temu. I nie trzeba kombinować, planować, martwić się czy starać, żeby dzieciom było dobrze i wyrośli z nich ludzie. Kategoria "cudu obserwowania dorastania własnych pociech" jest zwyczajnie nieadekwatna, a zapewnienie sobie opieki na starość prymitywna... No więc, rozumiemy i potwierdzamy, że jak się nie ma i nie planuje dzieci, nie trzeba odczuwać pustki.

Spotkania z historią

Dziesiątki razy przechodziliśmy koło tego śmietnika...

Trochę dziwiły nas grupki cudzoziemców w mało turystycznym miejscu, ale myśleliśmy, że nam się stolyca kosmopolityzuje.

Tymczasem.... śmietnik ma swoją drugą stronę:

Zupełnie przypadkiem okazało się, że (wciąż jeszcze) mieszkamy koło niezburzonego kawałka muru otaczającego dawne getto warszawskie. No i wtedy sobie pomyśleliśmy, że to naprawdę szczyt chamstwa , żeby z jednej strony ściany ludzie z bliższych i dalszych krajów przyjeżdżali się modlić i dumać nad ponad 300 tysiącami zamordowanych warszawskich Żydów, a z drugiej strony ściany stał sobie śmietnik. O ironio, z tej drugiej strony jest liceum ogólnokształcące, które owy błękitny śmietnik z daszkiem z blachy falistej tam posiada... I w pewnym momencie nauki pewnie jego uczniowie beznamiętnie wkuwają daty: utworzenia getta, rozpoczęcia deportacji do Treblinki, zmniejszenia getta, wybuchu powstania w getcie, likwidacji getta...


Hmmm, w mieście, które na niemalże co drugim budynku i skwerze sztucznie upstrzone jest krzyżami, tablicami i głazami pamiątkowymi upamiętniającymi poległych w walkach przeciw okupantowi, a byle plac nasi nazwę jakiegoś zgrupowania czy tam dywizjonu, sprawa muru wydała się nam wręcz groteskowa. Zwłaszcza, że te tablice i kamyczki są wirtualne... Tych miejsc nie ma, a statystycznie trup leżał na każdym metrze kwadratowym miasta... Tymczasem, kiedy coś zostało i jest w swojej symbolice do bólu wymowne, to może służyć jako ustronne miejsce do szczania...

Czy to dlatego, że Ci w getcie nie byli bohaterami tylko ofiarami? A może już za dużo tych pamiątek? Czy może getto to nie POLACY męczennicy-uśmierceni w bohaterskiej walce i nie ma co się wysilać? Ocalały fragment żydowskiej ul. Próżnej od 5o lat w końcu dorobił się tylko dech i cegieł w oknach i tablic ostrzegających przed zawaleniem....