Mamy dziś w Rzepie "arcyciekawy" wywiad z panem Wojciechem Pytlem, prezesem Fundacji Rodzin Adopcyjnych. Podkreślamy, że wywiad jest w Rzeczypospolitej, a ta sięgnęła rynsztoku już dawno. Zaś w kwestiach światopoglądowych nigdy chyba nie miała ambicji wyjść poza giertychowsko-wierzejską rypankę.
I tak żurnalistka - Kamila Baranowska - zapytuje:
"Skąd wiemy, że osoby homoseksualne nie będą potrafiły zapewnić dziecku bezpieczeństwa i miłości?"
Czy to pytanie było z tezą, czy nam się zdaje? Ujawnia tym samym klimat całej tej pogawędki między posiadaczami umysłów o skomplikowaniu cepa. I dopytuje sobie tak dalej niby ze swojej ciekawości.... Ażeby na koniec zabłysnąć:
"Jakie są obawy związane z oddaniem dziecka na wychowanie parze homoseksualnej?".
Żeby była jasność: uważamy, że można żywić obawy związane z adopcją dzieci przez pary homoseksualne na czele w ostracyzmem społecznym wobec takich dzieci przez licznych odpowiedników bohaterów tego posta.
Ale co produkuje z siebie szef towarzystwa?
Ale co produkuje z siebie szef towarzystwa?
"Przede wszystkim mniejsza szansa na to, że dziecko wzrastające wśród osób homoseksualnych będzie w stanie założyć później normalną rodzinę. W procesie wychowania dziecka istotne są przekazywane mu wzorce: kobiety, mężczyzny, matki, ojca itd. A w przypadku par homoseksualnych szansa na przekazanie prawidłowych wzorców jest mniejsza. Istotnym argumentem jest również to, że związki homoseksualne często są mało stabilne. W przeciwieństwie do tradycyjnych małżeństw, rzadko spotykamy pary homoseksualne z 20- czy 30-letnim stażem. Nie możemy ryzykować. Ośrodek adopcyjny, oddając komuś dziecko, musi mieć pewność, że wszystko zadziała jak należy".
I tak się zastanawiamy co prezio miał na myśli. Bo jeśli wziąć do dosłownie, to trochę mu się ulało. Po pierwsze, umiejętność bycia blisko, czyli między innymi zdolność do założenia rodziny nie bierze się z umiejętności odgrywania ról, tylko z harmonijnie rozwiniętej osobowości, pozbawionej wewnętrznych lęków i konfliktów. Jakie wzorce powinno się przekazywać dzieciom? Czy do bycia ojcem potrzebna jest jakaś specjalna instrukcja? Czy może rozwinięta empatia, umiejętność dzielenia się uczuciami, odpowiedzialność i dojrzałość, czyli to co w polskich rodzinach bywa deficytowe (czyli ciemiężona matka polka i powrót taty). Jeśli w rodzinie pana prezesa synowie są uczeni co ma robić prawdziwy mężczyzna i jaka ma być prawdziwa kobieta, to bardzo współczujemy im i w przyszłości ich dzieciom. A może prezes się boi, że np. chłopcy zaczną nosić sukienki? Zostawiamy go z tymi jego fantazjami....
I jeszcze statystyki. Statystycznie rzecz ujmując średnie IQ wynosi 100, ale czasem myślimy, że to zawyżone. Statystycznie Polak nie zdałby też egzaminu z logiki, bo mu nie idzie myślenie przyczynowo skutkowe i analiza faktów. I tu się zgodzimy. Pan prezes zauważa, że statystycznie rzecz ujmując, geje są ze sobą krótko. Nie zauważa jednak, że jeśli teza jest prawdziwa, to trzeba zerknąć na przyczyny tego stanu, czyli możliwość swobodnej samorealizacji czy faktowi, że w pewnym momencie każdy związek homo czy hetero przechodzi kryzysy, a namiętność między partnerami gna ku poziomowi zero. Jeśli nie pojawiają się w nim dzieci, wspólnota majątkowa i wspólne cele, to może (ale nie musi) stać po prostu jałowy i bezproduktywny, z małą obustronną motywacją do kontynuacji oraz niskimi kosztami wyjścia. Ile małżeństw jest ze sobą tylko dla tzw. dobra dzieci (nie wspominając już o wspólnym majątku - dorobku życia)? Nie czujemy, żeby wychodziło im (dzieciom) to na zdrowie, ale statystyka wygląda ładniej w oczach pana prezia. Może nie o to chodzi?
I jeszcze statystyki. Statystycznie rzecz ujmując średnie IQ wynosi 100, ale czasem myślimy, że to zawyżone. Statystycznie Polak nie zdałby też egzaminu z logiki, bo mu nie idzie myślenie przyczynowo skutkowe i analiza faktów. I tu się zgodzimy. Pan prezes zauważa, że statystycznie rzecz ujmując, geje są ze sobą krótko. Nie zauważa jednak, że jeśli teza jest prawdziwa, to trzeba zerknąć na przyczyny tego stanu, czyli możliwość swobodnej samorealizacji czy faktowi, że w pewnym momencie każdy związek homo czy hetero przechodzi kryzysy, a namiętność między partnerami gna ku poziomowi zero. Jeśli nie pojawiają się w nim dzieci, wspólnota majątkowa i wspólne cele, to może (ale nie musi) stać po prostu jałowy i bezproduktywny, z małą obustronną motywacją do kontynuacji oraz niskimi kosztami wyjścia. Ile małżeństw jest ze sobą tylko dla tzw. dobra dzieci (nie wspominając już o wspólnym majątku - dorobku życia)? Nie czujemy, żeby wychodziło im (dzieciom) to na zdrowie, ale statystyka wygląda ładniej w oczach pana prezia. Może nie o to chodzi?