2007/06/12

Komu żołnierzyki, a komu szydełko i rondelek?

Seksowny Roman zapowiedział stworzenie szkół, w których osobno będą uczyły się dziewczynki i chłopcy. W imię wydobycia "potencjału płci". Ciekawe czy minister wie, o czym "pieprzy", jak mu ostatnio powiedziano. Wspomina wprawdzie, że według wielu badań dziewczynki uzyskują lepsze wyniki w szkołach żeńskich, ale czujemy, że to nie o to chodzi. Intuicyjnie czujemy, że dla ministra "potencjał płci", to to, że chłopcy są głową rodziny, a kobiety siedzą cicho i służą dobrą kuchnią....

Tymczasem, owszem licznie występują badania, które potwierdzają, że w szkołach żeńskich dziwczynki mają lepsze oceny niż w placówkach koedukacyjnych... Ale nikt nie sprowadza tego do "potencjału płci", bo nie ma tu związku przyczynowo - skutkowego. Szkoły jednopłciowe to zazwyczaj jednostki bardzo ekskluzywne, albo ze specyficzną dyscypliną. Inna jest tam motywacja i organizacja oraz kontrola. A może w szkole żeńskiej po prostu brak prostackiego męskiego czynnika uprzykrzającego życie, jak wspominają niektóre absolwentki? Wygląda na to, że właśnie te czynniki różnicują wyniki edukacji. Ale nie "potencjał płci"!

Bo czym jest "potencjał płci"?

Czy Romek miał na myśli "sex difference", czyli zróznicowanie biologiczne, które wynika może nie z samej biologicznej budowy mózgu, ale innego funkcjonowania pod wpływem odmiennych hormonów? Owszem, takie istnieją i z perspektywy genetyki behawioralnej warunkują to, że samce są agresywniejsze, są lepsze w orientacji przestrzennej, matematyce i innych "chłopięcych" aktywnościach, o których można poczytać w np. w Scientific American lub innych publikacjach bardziej akademickich.

Czy może Romek miał na myśli "gender difference", czyli zróżnicowanie społeczne ról męskich i żeńskich? Objawiające się tym, że zaczątki różnic bilogicznych są wzmacniane (nieproporcjonalnie mocno) przez "trening kulturowy", mimo ewidentnego braku takiej potrzeby w XXI w. Skutkując tym samym na przykład normą, że kobieta inżynier to wielkie dziwo: jednostka nie we właściwym miejscu i nie we właściwym czasie. Albo tym, że chłop - mimo że bezrobotny - pomocą w domu sią nie shańbi, a dziećmi też się nie będzie zajmował, bo ma do tego babę. Zamiast tego będzie sobie rozmawial z kumplami pod budką z piwem kalekimi równoważnikami zdań (bo zdolności werbalne to domena żeńska).



Jedno jest pewne. Giertychowa szkoła wpajać będzie swoim uczniom durne zasady, gdzie jest czyje miejsce na świecie i w społeczeństwie, co tylko przyczyni się do wzmocnienia się niedobrych stereotypowych zachowań. Nie będzie rozwijać zgodnie z indywidualnymi zainteresowaniami, ani tym bardziej wymogami czasów, w których żyjemy, kiedy tradycyjny podział na role żeńskie i męskie zanika. Biologia to była potrzebna w czasach zbieracko - łowieckich, a nie w rzeczywistości ponowoczesnej. Odpowiednią edukacją i rozwijaniem poszczególnych umiejętności można ją korygować i przeciwdziałać nierównościom.

Irlandzkie szkoły (gdzie koedukacyjne szkoły to ok. 70%) nie mogą pochwalić się jakimiś szczególnymi osiągnięciami. Skandynawskie - natomiast - wśród których wszystkie są koedukacyjne należą do europejskiej czołówki. Może następnym etapem reformy będzie likwidacja szkół żeńskich? Szkoły pozostaną dla chłopców. Dziewczynki zostaną w domach. Będą się uczyć od mamy gotowania, prania, prasowania, szycia.


***
A tak w ogóle, to nam się zdaje, że Romek i spółka bardziej chcieliby się pozbyć dziewczynek, żeby mieć miłe męskie towarzystwo. Zupełnie jak Wierzejski, który zdaje się lubić, jak go miziają spoceni, łysi faceci.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

z ta matematyka, w ktore j lepsi sa chlopcy to przesada, to juz "gender", nie "sex". Od chlopcow wiecej sie wymaga na lekcjach matematyki, od dziewczynek na lekcjach polskiego....
http://camell.blox.pl