Nie, nie! Nie zmieniliśmy orientacji.... Byliśmy tylko w teatrze... W Polonii u Jandy na "Patty Diphusa", monodramie Ewy Kasprzyk w roli kiczowatej do granic możliwości, międzynarodowej gwiazdy porno.
Lamparcie futerko, krótka obcisła sukienka, różowa peruka itd. Na jej widok przypomniały nam się wszystkie drag queen parties, które widzieliśmy. Z pełną wulgarnością Patty zaczyna swoją opowieść: opowiada z dumą o kolejnych podbojach, facetach, imprezach. W końcu, jak sama mówi - "należy do kobiet, które nie przechodzą niezauważone w epoce, w której żyją". Kilkakrotnie opowiada, jak to faceci liżą jej cipkę i dla każdego jest to pierwszy raz, a ona robi laskę (ale nie jest to jej pierwszy raz). Pokazuje wielkiego kryształowego fiuta, sypie konfetti, wije się na kanapie. Zachwala 69. Widownia ryczy ze śmiechu, albo rumieni - bo i owszem - teksty są dobre i pikantne (w końcu na podstawie Almodovara). Kto czytał kiedyś jakieś wspomnienia ex-gwiazdy porno, szybko się jednak zorientuje, że w głębi, ponad swoją rubasznością rzecz jest o strasznej samotności i szukaniu bliskości od dupy strony (dosłownie), słabości, pędzie za pieniędzmi, dążeniu do sławy i marzeniach aktorstwie, które właśnie w ten sposób miały się ziścić. Ale nie o tym chcieliśmy....
Widownia się cieszy i chichocze na okazję anegdotek Patty. No właśnie, bo oprócz śmiechu daje sie raz po raz wyraźnie usłyszeć paniczny, nerwowy chichot. Pani X, kiedy mowa w jej stronę o robieniu laski, znika w fotelu (na którym wciąż siedzi). Pan Y, w którego stronę retorycznie Patty pyta czy lizał cipkę, dostaje zimnego potu na czole. Pan Z, w którego stronę pada retorycznie "czy wie co to 69", o mało nie dostał zawału.... I chichoczą niczym pensjonarki ze szkółki niedzielnej na widok gołej kury. Tak sobie pomyśleliśmy, że w tych reakcjach publiki jej życie seksualne wyłożone jest jak na dłoni. Nie trzeba pytać, żeby się domyślić kto po bożemu i po ciemku, najlepiej bez dotykania. A jeśli repertuar nie jest aż tak żałośnie ubogi, to przynajmniej jest otoczony aurą zła i wstydu. Izdebski obserwuje, że o seksie nie umiemy rozmawiać, wstydzimy się tej sfery i to było widać... A może to było, jak oglądanie horroru? Strasznie, ale pociągająco? A może katharsis z jakiejś tragedii? Oglądamy i czujemy się oczyszczeni (rozgrzeszeni) z własnych zabaw nieprokreacyjnych? Jakoś tak nam się po reakcjach publiczności cisną różne tłumaczenia... W każdym razie staje się jasne dlaczego dwóch gejów jest "nienaturalnych", kiedy własna seksualność jest demonem.
Przy okazji przypomniała nam się wypowiedź Jandy sprzed kilku tygodni. Powiedziała, że do teatru chodzą głównie kobiety. Jeśli faceci, to tylko geje i bardzo zakochani heterycy. Rzeczywiście, było sporo gejów i zakochani heterycy. Komicznie wyglądali tacy wtuleni w swoje partnerki, przytuleni. To faktycznie taki stan zakochania czy manifest: "Jestem hetero. Jestem tu ze swoją dziewczyną. Nie myślcie sobie, że jestem gejem!"?. Jedno jest pewne, to jest ostentacyjna manifestacja seksualności według pana kryteriów, panie Majcherek.
1 komentarz:
No ale to jest hetrozboczona manifestacja wedlug pana Majcherka pewnie.
Bo o takich sprawach sie przeciez nie mowi.
Prześlij komentarz