2008/01/17

O obrazie uczuć religijnych...

Matka Boska z cyckiem obraża...

A co z tym?

6 komentarzy:

może i tak pisze...

Jednym słowem - masakra. Kościół stara się nadążać za współczesnością, jednak w ten sposób, jak dla mnie, robi jeden wielki kicz. Osobiście jest mi trochę żal tego, że wiara wkracza w Polsce w coś takiego jak masowość czy popkultura... Powoli sfera sacrum już po prostu nie istnieje...

KiK pisze...

@Agnieszka:

Ale wiara zawsze opierała sie na masowości. Kilku inteligentniejszych trzyma na haczyku kilku zafascynowanych. Na tym opiera sie jej fenomen. Kiedys byla Biblia obazkowa dla plebsu, dzisiaj jest przerobka jakiegos dyskotekowego hitu.

może i tak pisze...

Nie do końca o to mi chodziło (może nawet źle to ujęłam). Ja postrzegam sprawę tak, że ileś lat temu dla Kościoła istniała jeszcze grupa, dla której liczyły się wartości i to, co czuje się wewnątrz. Kościół nie wtrącał się do życia publicznego czy do kultury rozrywkowej, tak bardzo, żeby oddziaływać bezpośrednio na każdego "szaraczka" w stadzie. A teraz z wszystkich ludzi robi się istoty mało rozumne, dla których nawet, jeśli istnieją jakieś wyższe cele czy priorytety, to i tak nie są one postrzegane właściwie. Kiedyś nie było potrzeby telewizji, radia, kolorowych gazetek etc. do tego, aby cokolwiek głosić…
I rozumiem, że znaczna część "katolików" w Polsce, to tzw. "wierzący niepraktykujący" lub osoby stale powtarzające utarte formułki. Jednak istnieje, potencjalnie, grupa w społeczeństwie, która oczekiwałaby czegoś wyższego, na poziomie bardziej metafizycznym, czy filozoficznym. I nie są to (wg mnie) osoby tylko i wyłącznie deklarujące swoją wiarę, ale również takie, które dopiero poszukują jakiegoś systemu wartości lub wytłumaczenia pewnych zjawisk. A Kościół tak naprawdę nic dla nich nie oferuje, mimo, że posiada do tego potencjał. Może i uogólniam, ale jak dla mnie już niedługo wszystko będzie zwyczajnie płytkie w tym aspekcie, a ta mniejszość poszukująca prawdziwej życiowej wiedzy będzie dowiadywać się o niej wyłącznie z książek, które będzie musiała sama sobie tłumaczyć i o których w dodatku nie będzie miała z kim porozmawiać...
We wszystkim, co napisałam mam na myśli zwyczajny ludzki wymiar katolicyzmu jako religii, czy raczej jej realizacji …bo nie chciałabym wkraczać w rozmowy na temat racjonalności podstawowych założeń Kościoła - to już jest każdego osobista sprawa. Porównując jednak Kościół na „arenie wierzeń” do innych systemów, które działają w miejscach o mniejszym poziomie kultury masowej, chociażby buddyzmu – to tam cały czas spotykamy się z tym, że podstawą jest dyskusja, dociekanie kontakt osobisty, a nie kolorowa jałowość i wciskanie ludziom racji bez słowa sensownego wytłumaczenia.
Trochę się rozpisałam, ale sądzę, że temat warty tego.

KiK pisze...

Troche brakuje mi wiedzy religioznawczej (ale niestety nie posiadlbym jej nawet, gdybym swego czasu chodzil na religie), zeby analizowac buddyzm w porownaniu chrzescijanstwem, wydaje mi sie jednak intuicyjnie, ze buddyzm nie jest religią nakazow i kar, ale poszukiwania. To roznica wynika z fundamentalnych zalozen o naturze ludzkiej (grzech, pieklo)i przeklada sie na sposob regulowania zycia codziennego.

Druga sprawa to rzeczywistosc ponowoczesna, gdzie nie ma jedynego slusznego systemu wartosci. A jesli ten twor opiera sie na sztywnych zalozeniach sprzed 2000 lat (nieuniwersalnych), ktore na dodatek nie podlegają dyskusji to staje sie nieprzystajacy do rzeczywistosci. A modyfikacje powodują kurioza takie, ze na przyklad ktos sobie stwierdza, ze od teraz dzieci niechrzczone nie beda szly do piekla, tylko do nieba. Moze miliony rodzicow zmarlych noworodkow potrzebowaly tej zmiany, ale nagla zmiana o 180 stopni jest z dupy wzieta i naraza na smiesznosc caly system.

Wyobrazam sobie, ze jest spora grupa pragnących sacrum (np. czytelnicy Tygodnika Powszechnego), ale na nich sily Kosciola sie nie stworzy. A w koncu jest to organizacja rowniez polityczna i na sile jej zalezy. Potrzebne sa wiec glupie masy, niczym mieso w dawnej armii. Ale nawet glupim masom juz wizja piekla i raju nie przeszkadza, bo sa bardziej wyedukowani i wiecej wiedza o swiecie (w tym o biologii i fizyce) niz ich odpowiednicy przed 50 latami. W Polsce padl tez socrealizm, z ktorym kosciol walczyl i ktory dawal towarzyszom nadzieje na Polskie niepodleglą. Skoro juz jest Polska niepodlegla, to spadla jego atrakcyjnosc. No wiec trzeba ich uwiesc inaczej... Maryja tu, Maryja tam...

A propos religijnosci. Twierdze, ze wiara i niewiara wymaga samodzielnosci, zdolnosci intelektualnyh i wiedzy. Klepanie formulek zas nie. I jest to tragikomiczne (aczkolwiek nad tymi masami najlatwiej zapanowac kara i nagrodą)

może i tak pisze...

Zgodzę się oczywiście, że są to zupełnie dwa różne systemy religijne. Jednak każdą wiarę łączy dążenie do realizacji pewnych założeń. I tak jak w buddyzmie jest to próba uwolnienia się od cierpienia na skutek pracy nad samym sobą w kolejnych bytach, tak katolicyzm proponuje zbawienie po odpowiednim życiu na ziemi. Osoby czuwające nad przekazywaniem pewnych tradycji jak lamowie na Wschodzie czy księża u nas, czy jeszcze inni duchowni innych religii, ze swojej racji istnienia powinni przede wszystkim nauczać (w szerokim tego słowa znaczeniu) a nie klepać formułki. Bo myślę, że nie ma lepszego sposobu komunikacji niż żywe słowo. A jakiekolwiek założenia, a nawet skostniałość Kościoła, nie powinny przeszkadzać w tym, żeby rozmawiać i pytać.

Faktem jest, jak napisałeś, że rzeczywistość się zmienia. I czasy postmodernistyczne, które nas otaczają nie sprzyjają jakiemukolwiek sacrum, kiedy dosłownie wszystko jest podważane. To, co zmienia się na dobre, sądzę, to pozbawianie się przez ludzi przesądzenia o istnieniu obiektywizmu, jakiejś prawdy ogólnej. Ludzie uświadamiają sobie, że powinno liczyć się ich własne zdanie, co zmusza ich do własnych poszukiwań.. i myślę, że bardzo mądrze napisałeś „że wiara i niewiara wymaga samodzielności”. Nie wyklucza się to wg mnie z tym, że powinno strzec się tego, żebyśmy nie zagubili się w labiryncie zdań i nie doprowadzali do czynienia krzywdy – i to również obok pewnych dogmatów, w które wierzą inni, może stanowić pewien rodzaj sacrum.

Może to jest mój osobisty problem trochę, że nie mogę pogodzić się z tym, że ci, którzy z racji swojego miejsca powinni bronić pewnych wartości, uodparniają się na cierpienie innych i prawdziwe problemy starają się łatać lub przykrywać zwyczajnym kabaretem.

Anonimowy pisze...

To jest straszne... Tak straszne, ze az mi sie nie chce wierzyc...