Już myśleliśmy, że sprawa Simona Mola uczuli Buraków na powagę problemu HIV i AIDS. Że unaoczni, że wirusa może złapać każdy, nawet (może zwłaszcza) bogobojny katolik, ojciec i głowa rodziny i cnotliwa panna, przyszła matka. Tak sobie myśleliśmy, bo w tamtym czasie porobiły się kolejki do punktów testowania. Przestraszyły (i słusznie!) wszystkie dyskotekowe przygody, okazyjne skoki w bok, wizyty w agencjach i niezobowiązujące sex-randki, gdzie w szale zmysłów nikt o kondomie nie myślał, a nawet go nie bardzo chciał... W trosce o dobro Polski i zdrowie narodu te i wtóre oszołomy przez chwilę głośno wysuwały postulaty zaostrzenia przepisów wjazdowych do Polski i izolacji nosicieli, rasiści nie mogli znieść myśli, że czarnuch rucha polskie białogłowy (on nasze cud dziewczyny!), ale sprawa umarła, nie niepokojąc niepotrzebnie dłużej mężów, żon, kierowców tirów, emigrantów, uczestników delegacji, bywalców dyskotek i innych Kowalskich. Trudno się dziwić, ile można. Nas też temat dłużej nie interesował. Aż do dzisiejszego skojarzenia.
Wracam sobie z lunchu do biura. Idę Marszałkowską i aż przystaję z wrażenia... Widzę pana policjanta, który bandażuje rozbitą głowę jakiemuś mężczyźnie. Nie znam wydarzeń wcześniejszych, ale poszkodowany mężczyzna jest przytomny i nawet pomaga Policjantowi trzymać owijany bandaż na twarzy opływającej strugami krwi. Policjant ma ubabrane całe ręce. GOŁE ręce. NIEZABEZPIECZONE. BEZ RĘKAWIC ochronnych.
Pan policjant to był taki miłosierny, że swoje życie za głowę jakiegoś lumpka poświęci? Panu policjantowi nie przyszło do głowy, że może życie narazić? Lumpek nie wyglądał na pedała ani ćpuna i nie był zagrożeniem? Nie wiem skąd patrol uliczny miał przy sobie bandaż. Na pewno nie miał rzeczy podstawowej - gumowych rękawiczek. Nie wiem, ile ile razy dziennie pieszy patrol musi dotykać płynów i wydzielin ustrojowych obywateli, obojętnie czy z obowiązku, miłosierdzia czy z przypadku... Nawet jeśli jest to raz na miesiąc, to powinien mieć przy sobie rękawiczki. Bez rękawiczek, jak bez swojej pałki - nie wychodzą na miasto....
Wypadałoby, żeby instytucja, w której pracownicy są grupą podwyższonego ryzyka miała standard pewnych zachowań bezpiecznych zinstytucjonalizowany, sproceduralizowany i opanowany bezwarunkowo. A tu takie kwiatki...
Ps. Kiedyś był w Gazecie reportaż o policjantach nosicielach. Są tam tacy, ale nikt nie wie, ilu ich jest. Często zarażeni właśnie w toku wykonywania obowiązków. Muszą fakt ukrywać, bo będą wydaleni ze służby. Temat profilaktyki jednak w Policji nie istnieje.
Wracam sobie z lunchu do biura. Idę Marszałkowską i aż przystaję z wrażenia... Widzę pana policjanta, który bandażuje rozbitą głowę jakiemuś mężczyźnie. Nie znam wydarzeń wcześniejszych, ale poszkodowany mężczyzna jest przytomny i nawet pomaga Policjantowi trzymać owijany bandaż na twarzy opływającej strugami krwi. Policjant ma ubabrane całe ręce. GOŁE ręce. NIEZABEZPIECZONE. BEZ RĘKAWIC ochronnych.
Pan policjant to był taki miłosierny, że swoje życie za głowę jakiegoś lumpka poświęci? Panu policjantowi nie przyszło do głowy, że może życie narazić? Lumpek nie wyglądał na pedała ani ćpuna i nie był zagrożeniem? Nie wiem skąd patrol uliczny miał przy sobie bandaż. Na pewno nie miał rzeczy podstawowej - gumowych rękawiczek. Nie wiem, ile ile razy dziennie pieszy patrol musi dotykać płynów i wydzielin ustrojowych obywateli, obojętnie czy z obowiązku, miłosierdzia czy z przypadku... Nawet jeśli jest to raz na miesiąc, to powinien mieć przy sobie rękawiczki. Bez rękawiczek, jak bez swojej pałki - nie wychodzą na miasto....
Wypadałoby, żeby instytucja, w której pracownicy są grupą podwyższonego ryzyka miała standard pewnych zachowań bezpiecznych zinstytucjonalizowany, sproceduralizowany i opanowany bezwarunkowo. A tu takie kwiatki...
Ps. Kiedyś był w Gazecie reportaż o policjantach nosicielach. Są tam tacy, ale nikt nie wie, ilu ich jest. Często zarażeni właśnie w toku wykonywania obowiązków. Muszą fakt ukrywać, bo będą wydaleni ze służby. Temat profilaktyki jednak w Policji nie istnieje.
2 komentarze:
Zastanawiałam się nad tym nieraz: co jeśli przy mnie zdarzy się wypadek i będzie trzeba kogoś ratować? Przecież nie noszę ze sobą zawsze i wszędzie foliowych rękawiczek... Powinnam?
Dobre pytanie. Prawdę mówiąc, jako zwykli piesi, kalkulujemy ryzyko napotkania na kogoś zakrwawionego potrzebującego pomocy w kontakcie bezpośrednim na zbyt niskie, zęby nosić rękawiczki. Ale w apteczkach samochodowych są one zwykle na stanie. A przynajmniej powinny być. Jeśli już dotknęło kogoś statystyczne ryzyko, to od razu trzeba iść do lekarza po profilaktyczną bombę AZT. Przepisuje się ją w przypadku przypadkowych zagrożeń - ukucie niewiadomego pochodzenia igłą itd, aby możliwie najbardziej wyeliminować ryzyko zakażenia po fakcie. Podobno nie chcę przepisywać, bo jest to drogie, a problem bagatelizowany, ale trzeba żądać leku kategorycznie.
Prześlij komentarz