Słyszeliśmy o sprawie dwóch gejów z Chorzowa, których związek urzędnicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej postanowili "zalegalizować" i odmówić jednemu z nich ubezpieczenia zdrowotnego bo są... rodziną. Jakby to powiedzieć, no są. Tak, jak są rodziną wszyscy, obojętnie jakiej orientacji, którzy "pozostają z kimś w faktycznym pożyciu", czyli żyją na kocią łapę, kartę rowerową czy jak kto chce to nazwać. Problem tylko, że takie związki nie dają żadnych korzyści prawnych. Ale okazuje się, że niby prawnie nie istnieją, ale rodzą prawne zobowiązania i na łatwą pomoc społeczną nie można liczyć....
Wkurwiło nas to, chociaż nie zdziwiło, gdyż w taki konstrukt istnieje również w prawie podatkowym: art. 111 ordynacji podatkowej, który mówi, że za zobowiązania podatkowe odpowiada także całym swoim majątkiem m.in. "osoba pozostająca w faktycznym pożyciu" osiągająca korzyści z działalności gospodarczej podatnika. Widać w ust. o pomocy społecznej jest tak samo. Geje, nie geje; hetero, nie hetero, solidarnie zobowiązania na rzecz państwa ponosić trzeba. Wkurwiło, bo może czas pomyśleć o uświetczeniu katolickiej świętości małżeństwa i ułatwieniu tym samym setkom tysięcy ludzi życia i daniu im możliwości zarejestrowania związku, aby jakoś funkcjonowali w systemie prawnym i było to funkcjonowanie spójne we wszystkich aspektach, a nie tylko w zobowiązaniach (GUS podaje, że w 2002 w Polsce było 198 025 par żyjących w konkubinacie heteroseksualnym, czyli prawie 400 tys obywateli!).
Może "genetyczna nieumiejętność" myślenia strategicznego Polaków sprawia, że nieistnienie prawne nie jest dla nich problemem. Póki dają radę kombinować tu i teraz i wszystko jest mniej więcej OK, to nie trzeba wybiegać myślą w dal ani artykułować oczekiwań sprzyjających rozwiązań prawnych. Niemniej jednak, jak to jest żyć razem i nie czerpać z tego profitów heteroseksualiści mogli się przekonać, kiedy planowano ich pozbawić emerytur małżeńskich [nie wiemy wprawdzie czy do przeciętnego dziecioroba to dotarło, bo co trzeba więcej niż becikowe]. My jednak mamy trochę inne zdanie na temat kwestii prawnych i - oprócz równości - chcemy przede wszystkim przejrzystości i bezpieczeństwa. Dobrze oddał to kiedyś Szymon Niemiec, a powinni się pod tym podpisać również heteroseksualiści, którzy z różnych powodów nie chcą małżeństwa:
Jestem dwudziestodziewięcioletnim mężczyzną, mieszkającym w Polsce. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Płacę podatki, kupuję polskie produkty, czytam polskie książki. Ogólnie rzecz biorąc wspieram naszą rodzimą gospodarkę jak się da.
Mam również partnera, z którym żyję i mieszkam od dłuższego czasu. Tworzymy wspólne gospodarstwo domowe, obaj zarabiamy, chodzimy na zakupy, do kina, teatru, także do klubów. Poza tym, że obaj jesteśmy tej samej płci, pozornie niczym nie różnimy się od przeciętnej pary heteroseksualnej, która z takich czy innych powodów nie ma dzieci. Napisałem pozornie, gdyż brak różnic kończy się natychmiast, kiedy zrobimy szybki bilans zysków i strat.
Co nas zatem różni od dajmy na to moich bezdzietnych sąsiadów, którzy wzięli ślub mniej więcej w tym samym okresie, kiedy my postanowiliśmy razem zamieszkać?
Poczta
Zacznijmy od wydawałoby się banalnej rzeczy jaką jest odbiór korespondencji. Kiedy żona mojego sąsiada otworzy drzwi listonoszowi, który ma list polecony albo przekaz dla jej męża, wystarczy że pokaże mu dowód osobisty, w którym jest zapisana jako małżonka i bez problemu odbierze korespondencję. Ja musiałem udać się ze swoim partnerem na pocztę, wytrzymać dziwne spojrzenia pań w okienkach, wypełnić masę druczków i teraz za każdym razem, kiedy któryś z nas odbiera pocztę za drugiego, jest zmuszony pokazywać specjalne, podstemplowane przez pocztę upoważnienie. Trochę to niewygodne, bo takie upoważnienia musimy mieć dwa i starać się ich nie zgubić. Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę regulowało by znowelizowane prawo pocztowe.
Szpital
Pół roku temu w naszym bloku zaczął się ulatniać gaz. Nieszczęśliwie lekkiemu zatruciu uległa moja zamężna sąsiadka i mój partner. Oboje zabrało pogotowie na obserwację. Razem z sąsiadem oczywiście natychmiast pojechaliśmy do szpitala, aby być na miejscu przy naszych bliskich. Jego wpuszczono na OIOM bez zbędnych pytań. Ja zostałem w poczekalni. Ponieważ mój partner był nieprzytomny i nie mógł wyrazić swojej woli, zostałem potraktowany jako osoba obca, a taka nie ma prawa do informacji o stanie zdrowia pacjenta. Wyobraźcie sobie, co czuje człowiek, który musi spędzić 6 godzin w poczekalni szpitala, nie wiedząc nawet czy jego najbliższa osoba żyje. Gdyby była konieczność przeprowadzenia operacji, również nie byłbym o tym poinformowany, nie miałbym wpływu na przebieg leczenia, ani na dalszą rehabilitację.
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę regulowałaby znowelizowana Karta Praw Pacjenta.
Podatki
Jak wspomniałem już wcześniej obaj z moim partnerem pracujemy. Obaj prowadzimy działalność gospodarczą. W podobnej sytuacji są moi sąsiedzi. Kiedy przyszedł koniec roku, zabraliśmy się do rozliczeń. Moi sąsiedzi ucieszyli się na wieść, że przysługuje im spory zwrot, jako że rozliczając się wspólnie mieli szanse razem podliczyć koszty i zyski. My nie mieliśmy tego szczęścia. Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, przysługiwałoby nam prawo do wspólnego rozliczania się, a tym samym nasze wspólnie prowadzone gospodarstwo domowe miałoby szansę być w nieco lepszej kondycji finansowej.
Policja, sąd i prokuratura
Gdyby jakimś nieszczęśliwym wypadkiem, mój sąsiad popadł w konflikt z prawem, jego żona mogłaby z całym spokojem odmówić składania zeznań na jego niekorzyść. Gdyby taka historia przydarzyłaby się mojemu partnerowi, ja za odmowę składania zeznań odpowiadałbym karnie.
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę załatwiłoby znowelizowane prawo karne.
Sprawy ostateczne
Moi sąsiedzi wykupili swoje mieszkanie na własność. Nie boją się, bo oboje wiedzą, że po śmierci jednego z nich, drugie dziedziczy mieszkanie, jako osoba najbliższa. Ponieważ sąsiad ma brata, zapisał żonie jeszcze kawałek ziemi pod Warszawą, w obawie aby brat nie zajął całości. Po jego ewentualnej śmierci, żona zapłaci 10 proc. podatek od spadku i będzie właścicielką ziemi.
Ja zapisałem swój majątek swojemu partnerowi. On zresztą zrobił to samo w stosunku do mnie. Tyle, że obaj wiemy, że to niewiele pomoże, kiedy rodzina któregokolwiek z nas zechce obalić testament. A nawet jeżeli tego nie zrobi, to i tak ten z nas, który przeżyje drugiego, będzie musiał zapłacić 40 proc podatek od spadku [obecnie od 12-20% w zależności od wartości spadku - przyp KiK].
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę załatwiłoby znowelizowane prawo cywilne.
Dzieci
To jedyny punkt, w którym różnimy się od naszych sąsiadów. Oni mogą w każdej chwili zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i postarać się o dziecko. My tego nie zrobimy. Dlaczego?
Bo podobnie jak 98 proc. par homoseksualnych w Polsce nie czujemy potrzeby posiadania dziecka. Realizujemy się doskonale jako para i chcemy spędzić ze sobą całe życie. We dwójkę.
Jednak jesteśmy w stanie zrozumieć tragedię naszych znajomych lesbijek, z których jedna jest matką biologiczną wspaniałego 5 letniego Jasia. Ich tragedia polega głównie na tym, że biologiczna mama jest wedle prawa traktowana jako matka samotnie wychowująca dziecko, a jej partnerka nie ma żadnych praw do opieki nad Jasiem. Tym samym, gdyby cokolwiek stało się biologicznej matce, Jaś będzie skazany na dom dziecka, mimo że od urodzenia żyje z dwiema kochającymi go kobietami. To oczywiście ewenement, nawet w naszym dwumilionowym środowisku homoseksualnym w Polsce. Ale takie pary są i ich problemy też należałoby jakoś rozwiązać. Jak? Tego doprawdy nie wiem.
Czego nie chcę?
Nie potrzebuję małżeństw homoseksualnych. Nie potrzebuję prawa do adopcji dziecka. Nie potrzebuję wystawnej ceremonii w Urzędzie Stanu Cywilnego. Nie potrzebuję żadnych specjalnych przywilejów czy praw.
Jeżeli będę chciał wziąć ślub, poproszę swojego znajomego pastora i on mi takiego ślubu udzieli. Jeżeli będę chciał mieć wystawną ceremonię, to ją sam zorganizuję.
Chcę tylko poczuć, że jestem pełnoprawnym obywatelem kraju, który utrzymuję ze swoich podatków, takim samym jak moi sąsiedzi, korzystającym z tych samych praw. Chcę przestać być obywatelem drugiej kategorii, z którego nacjonalistyczni politycy robią wroga publicznego.
I chcę, aby prawo do godności życia zapisane w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, dotyczyło mnie w takiej samej mierze i takim samym zakresie, jak każdego innego obywatela mojego kraju.
Wkurwiło nas to, chociaż nie zdziwiło, gdyż w taki konstrukt istnieje również w prawie podatkowym: art. 111 ordynacji podatkowej, który mówi, że za zobowiązania podatkowe odpowiada także całym swoim majątkiem m.in. "osoba pozostająca w faktycznym pożyciu" osiągająca korzyści z działalności gospodarczej podatnika. Widać w ust. o pomocy społecznej jest tak samo. Geje, nie geje; hetero, nie hetero, solidarnie zobowiązania na rzecz państwa ponosić trzeba. Wkurwiło, bo może czas pomyśleć o uświetczeniu katolickiej świętości małżeństwa i ułatwieniu tym samym setkom tysięcy ludzi życia i daniu im możliwości zarejestrowania związku, aby jakoś funkcjonowali w systemie prawnym i było to funkcjonowanie spójne we wszystkich aspektach, a nie tylko w zobowiązaniach (GUS podaje, że w 2002 w Polsce było 198 025 par żyjących w konkubinacie heteroseksualnym, czyli prawie 400 tys obywateli!).
Może "genetyczna nieumiejętność" myślenia strategicznego Polaków sprawia, że nieistnienie prawne nie jest dla nich problemem. Póki dają radę kombinować tu i teraz i wszystko jest mniej więcej OK, to nie trzeba wybiegać myślą w dal ani artykułować oczekiwań sprzyjających rozwiązań prawnych. Niemniej jednak, jak to jest żyć razem i nie czerpać z tego profitów heteroseksualiści mogli się przekonać, kiedy planowano ich pozbawić emerytur małżeńskich [nie wiemy wprawdzie czy do przeciętnego dziecioroba to dotarło, bo co trzeba więcej niż becikowe]. My jednak mamy trochę inne zdanie na temat kwestii prawnych i - oprócz równości - chcemy przede wszystkim przejrzystości i bezpieczeństwa. Dobrze oddał to kiedyś Szymon Niemiec, a powinni się pod tym podpisać również heteroseksualiści, którzy z różnych powodów nie chcą małżeństwa:
Jestem dwudziestodziewięcioletnim mężczyzną, mieszkającym w Polsce. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Płacę podatki, kupuję polskie produkty, czytam polskie książki. Ogólnie rzecz biorąc wspieram naszą rodzimą gospodarkę jak się da.
Mam również partnera, z którym żyję i mieszkam od dłuższego czasu. Tworzymy wspólne gospodarstwo domowe, obaj zarabiamy, chodzimy na zakupy, do kina, teatru, także do klubów. Poza tym, że obaj jesteśmy tej samej płci, pozornie niczym nie różnimy się od przeciętnej pary heteroseksualnej, która z takich czy innych powodów nie ma dzieci. Napisałem pozornie, gdyż brak różnic kończy się natychmiast, kiedy zrobimy szybki bilans zysków i strat.
Co nas zatem różni od dajmy na to moich bezdzietnych sąsiadów, którzy wzięli ślub mniej więcej w tym samym okresie, kiedy my postanowiliśmy razem zamieszkać?
Poczta
Zacznijmy od wydawałoby się banalnej rzeczy jaką jest odbiór korespondencji. Kiedy żona mojego sąsiada otworzy drzwi listonoszowi, który ma list polecony albo przekaz dla jej męża, wystarczy że pokaże mu dowód osobisty, w którym jest zapisana jako małżonka i bez problemu odbierze korespondencję. Ja musiałem udać się ze swoim partnerem na pocztę, wytrzymać dziwne spojrzenia pań w okienkach, wypełnić masę druczków i teraz za każdym razem, kiedy któryś z nas odbiera pocztę za drugiego, jest zmuszony pokazywać specjalne, podstemplowane przez pocztę upoważnienie. Trochę to niewygodne, bo takie upoważnienia musimy mieć dwa i starać się ich nie zgubić. Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę regulowało by znowelizowane prawo pocztowe.
Szpital
Pół roku temu w naszym bloku zaczął się ulatniać gaz. Nieszczęśliwie lekkiemu zatruciu uległa moja zamężna sąsiadka i mój partner. Oboje zabrało pogotowie na obserwację. Razem z sąsiadem oczywiście natychmiast pojechaliśmy do szpitala, aby być na miejscu przy naszych bliskich. Jego wpuszczono na OIOM bez zbędnych pytań. Ja zostałem w poczekalni. Ponieważ mój partner był nieprzytomny i nie mógł wyrazić swojej woli, zostałem potraktowany jako osoba obca, a taka nie ma prawa do informacji o stanie zdrowia pacjenta. Wyobraźcie sobie, co czuje człowiek, który musi spędzić 6 godzin w poczekalni szpitala, nie wiedząc nawet czy jego najbliższa osoba żyje. Gdyby była konieczność przeprowadzenia operacji, również nie byłbym o tym poinformowany, nie miałbym wpływu na przebieg leczenia, ani na dalszą rehabilitację.
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę regulowałaby znowelizowana Karta Praw Pacjenta.
Podatki
Jak wspomniałem już wcześniej obaj z moim partnerem pracujemy. Obaj prowadzimy działalność gospodarczą. W podobnej sytuacji są moi sąsiedzi. Kiedy przyszedł koniec roku, zabraliśmy się do rozliczeń. Moi sąsiedzi ucieszyli się na wieść, że przysługuje im spory zwrot, jako że rozliczając się wspólnie mieli szanse razem podliczyć koszty i zyski. My nie mieliśmy tego szczęścia. Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, przysługiwałoby nam prawo do wspólnego rozliczania się, a tym samym nasze wspólnie prowadzone gospodarstwo domowe miałoby szansę być w nieco lepszej kondycji finansowej.
Policja, sąd i prokuratura
Gdyby jakimś nieszczęśliwym wypadkiem, mój sąsiad popadł w konflikt z prawem, jego żona mogłaby z całym spokojem odmówić składania zeznań na jego niekorzyść. Gdyby taka historia przydarzyłaby się mojemu partnerowi, ja za odmowę składania zeznań odpowiadałbym karnie.
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę załatwiłoby znowelizowane prawo karne.
Sprawy ostateczne
Moi sąsiedzi wykupili swoje mieszkanie na własność. Nie boją się, bo oboje wiedzą, że po śmierci jednego z nich, drugie dziedziczy mieszkanie, jako osoba najbliższa. Ponieważ sąsiad ma brata, zapisał żonie jeszcze kawałek ziemi pod Warszawą, w obawie aby brat nie zajął całości. Po jego ewentualnej śmierci, żona zapłaci 10 proc. podatek od spadku i będzie właścicielką ziemi.
Ja zapisałem swój majątek swojemu partnerowi. On zresztą zrobił to samo w stosunku do mnie. Tyle, że obaj wiemy, że to niewiele pomoże, kiedy rodzina któregokolwiek z nas zechce obalić testament. A nawet jeżeli tego nie zrobi, to i tak ten z nas, który przeżyje drugiego, będzie musiał zapłacić 40 proc podatek od spadku [obecnie od 12-20% w zależności od wartości spadku - przyp KiK].
Gdybyśmy byli w rejestrowanym związku partnerskim, tą sprawę załatwiłoby znowelizowane prawo cywilne.
Dzieci
To jedyny punkt, w którym różnimy się od naszych sąsiadów. Oni mogą w każdej chwili zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i postarać się o dziecko. My tego nie zrobimy. Dlaczego?
Bo podobnie jak 98 proc. par homoseksualnych w Polsce nie czujemy potrzeby posiadania dziecka. Realizujemy się doskonale jako para i chcemy spędzić ze sobą całe życie. We dwójkę.
Jednak jesteśmy w stanie zrozumieć tragedię naszych znajomych lesbijek, z których jedna jest matką biologiczną wspaniałego 5 letniego Jasia. Ich tragedia polega głównie na tym, że biologiczna mama jest wedle prawa traktowana jako matka samotnie wychowująca dziecko, a jej partnerka nie ma żadnych praw do opieki nad Jasiem. Tym samym, gdyby cokolwiek stało się biologicznej matce, Jaś będzie skazany na dom dziecka, mimo że od urodzenia żyje z dwiema kochającymi go kobietami. To oczywiście ewenement, nawet w naszym dwumilionowym środowisku homoseksualnym w Polsce. Ale takie pary są i ich problemy też należałoby jakoś rozwiązać. Jak? Tego doprawdy nie wiem.
Czego nie chcę?
Nie potrzebuję małżeństw homoseksualnych. Nie potrzebuję prawa do adopcji dziecka. Nie potrzebuję wystawnej ceremonii w Urzędzie Stanu Cywilnego. Nie potrzebuję żadnych specjalnych przywilejów czy praw.
Jeżeli będę chciał wziąć ślub, poproszę swojego znajomego pastora i on mi takiego ślubu udzieli. Jeżeli będę chciał mieć wystawną ceremonię, to ją sam zorganizuję.
Chcę tylko poczuć, że jestem pełnoprawnym obywatelem kraju, który utrzymuję ze swoich podatków, takim samym jak moi sąsiedzi, korzystającym z tych samych praw. Chcę przestać być obywatelem drugiej kategorii, z którego nacjonalistyczni politycy robią wroga publicznego.
I chcę, aby prawo do godności życia zapisane w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, dotyczyło mnie w takiej samej mierze i takim samym zakresie, jak każdego innego obywatela mojego kraju.
3 komentarze:
Macie rację! Strasznie to przemyślane, ale... Czy zapisy prawa podatkowego nie są akurat SŁUSZNE? Dają możliwość (nie konieczność) wspólnego rozliczania się.
Ale które zapisy? Małżeństwa mają możliwość. I tyle możliwości. Jeśli chodzi o tych, co nie mają związku, to jest obowiązek regulowania zobowiązań podatkowych "przez osobę pozostającą w faktycznym pożyciu" za działalność partnera/ki i żadnych mozliwości
Ale dlaczego mamy dyskryminować innych ludzi? Czy homoseksualista musi mieć mniej praw? Przecież to dyskryminacja! Uczę się dopiero tolerancji (tak myślę), ale przez głowę by mi nie przeszło, by kogoś traktować źle za pochodzenie czy przekonania (żyd, homo, ateista?)?
Sam jako ateista doznałem wiele krzywdy za to kim jestem.
Prześlij komentarz