2007/07/18

Chorobliwa ochrona uczuć

Halina Bortnowska pisze na swoim blogu o ochronie uczuć. Nie tylko religijnych. Dwa ważne fragmenty:

[...]
Jeśli przeżywających coś jest bardzo wielu, tym bardziej powinni uważać, bo uczucia jednych mogą obrażać uczucia innych. Dziwna sprawa, ale tak właśnie jest. Może czasem spróbować porozumieć się w sprawie uczuć? Znaleźć punkt widzenia, z którego dałoby się tamte, cudze uczucia uznać za godne szacunku, bo czyjeś? Przyznać im domniemanie szczerości?
[...]

Dlaczego sie jednak tak nie dzieje? Dlaczego zwłaszcza w kontekście uczuć religijnych wszelkie próby wprowadzenia do dyskursu punktów alternatywnych są traktowane jako "atak na podstawowe wartości"? Dlaczego w Bolandzie nie mówi się, że religia katolicka jest najliczebniejsza tylko najważniejsza? Liczebność nie jest tożsama z ważnością w sensie równouprawnienia. Z jednej strony zapewnia się o możliwym pluralizmie, z drugiej szybko dostarcza dowodów na jego pozorność: alternatywy są możliwe tak długo jak realnie nie istnieją w sferze publicznej. A kiedy próbują zaistnieć są "atakiem na podstawowe wartości". Przychodzi nam na myśl tylko wyjaśnienie psychologiczne: takie wychowanie, absolutyzowanie dominującej tradycji, skuteczne mechanizmy konformizujące sprawiają, że oni faktycznie nie mają wyobrażenia o innym świecie, innych opcjach. Obce budzi lęk i poczucie zagrożenia. Jest więc dosłownie atakiem i rzeczywistym zamachem na ich funkcjonowanie poprzez samo swoje istnienie. Krytyka ich systemu zaś jest zakwestionowaniem podstaw ich życia. Trzeba więc chronić swoje ego przed takimi zagrożeniami i je zwalczać. Ale z kolei poczucie zwalczania bliźnich też niesie negatywne emocje, wiec czasem trzeba chociaż zapewnić, że nic takiego się nie dzieje, że różnorodność może być...

I końcówka wpisu Bortnowskiej, które naszym zdaniem jest błędnym myśleniem.

[...]
Kiedyś nie wypadało kpić z czyjegoś nazwiska, pochodzenia, kalectwa, objawów choroby psychicznej, generalnie biorąc – kpić z nieszczęść. A także z cudzych świętości: młynków modlitewnych, gestów , obyczajów dyktowanych sakralną tradycją. To był rodzaj poprawności w kontaktach.
Coś było przez ten obyczaj chronione. Może człowiek?


No właśnie: kto był przez to chroniony? Na pewno nie ci domyślnie chronieni. Chronieni byli chroniący. Bo kiedyś nie wypadało w ogóle mówić o tym i o tamtym (a co dopiero drwić)... Bądź to z powodu "plemiennego " tabu bądź z powodu "plemiennej" świętości. Poruszanie niektórych tematów generalnie wiąże się z poczuciem naruszenia konwenansu bądź z wielkim zażenowaniem. Wywołuje poczucie winy lub ogromny wstyd. Ci, którzy nie rozmawiają racjonalizują to sobie "własną dobrocią i dobrym wychowaniem" albo litością dla nieszczęścia. Tymczasem eleganckim unikiem chronią siebie przed doświadczaniem wstydu lub poczucia winy. Zaś ci, o których się nie rozmawia, skazani są na niebyt, nieistnienie. Nie widać, nie słychać, co tylko poprawia dobre samopoczucie "chroniących" (zapobiega wstydowi i winie). Przykład? Weźmy niepełnosprawnych, kalekich dla ilustracji mechanizmu. Wypada się ulitować nad czyimś nieszczęściem, powspółczuć, może [zwłaszcza] nawet nie zauważyć, żeby czasem nie popełnić faux pas. Litujemy się więc, miłujemy i współczujemy! Ale pomyśleć o niepełnosprawnych "normalnie", jako o uczestnikach życia obecnych w przestrzeni publicznej, dać im dostęp? Rzecz niewyobrażalna! Oni tacy biedni, miłujemy, ale oni to niech w domu po kryjomu - podjazdów już nie budujemy, wyznaczone miejsca parkingowe chętnie zajmujemy. Tymczasem, jak mówią zazwyczaj sami zainteresowani, wcale nie oczekują miłowania i protekcjonalnego współczucia. Oni chcą zaistnieć równoprawnie. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tak jak śmiejemy się z pełnosprawnych, tak i możemy z nich. Bo można się śmiać ze wszystkich, kiedy się ich traktuje po partnersku, a nie obdarowuje protekcjonalną litością i współczuciem [pseudoszacunkiem], zapewniając, że to dla ich dobra [a nie własnego]. Oburzeni na każdy przejaw drwiny, zapewniają, że są całym sercem z poszkodowanymi przez drwinę. Póki nie muszą zapisać własnego dziecka do jednej klasy z kimś niepełnosprawnym....

Pisaliśmy już kiedyś o "Małej Brytanii", serialu, który między innymi zaburza ten schemat "współczucia i miłowania na odległość" Bo kiedy wszyscy funkcjonują pełnią praw, nie ma powodu, żeby mieć go za święta krowę.

Brak komentarzy: