Mając nadzieję na solidną dawkę historii, wybraliśmy się na Katyń Wajdy. Wyszliśmy zdruzgotani... Tak beznadziejnego filmu dawno nie widzieliśmy.
Myśleliśmy, że to będzie film o zbrodni. Ale był to film o żałobie kilku żon zamordowanych oficerów. Myśleliśmy, że będzie to film o historii, ale były tam tylko jej elementy dowolnie wybrane.
Superprodukcja idealizuje zamordowanych bohaterów. W filmie oficerowie poszli na śmierć, mimo że mogli łatwo uciec. Ale nie uciekli, bo byli szlachetni i przysięgali służbę ojczyźnie. A przysięga ta była bardziej ważna od przysięgi małżeńskiej. W imię ojczyzny odsyła Żmijewski więc zrozpaczoną żonę (Ostaszewską), która przyjechała go odnaleźć. Bo oni są jeńcami i swój kodeks mają. Ucieczki jednak się zdarzały...
Superprodukcja operuje na dylematach moralnych ucznia pierwszej klasy liceum, który ma napisać rozprawkę "prawda czy konformizm". Cytat z Antygony był tam szczytem tandety. Od razu widać, kto jest dobry, a kto sprzedajny. Niby nic się nie mówi, ale i tak wiadomo, że należy iść do więzienia za idee, zamiast ustępstwami budować nową rzeczywistość. Jak w tym kraju przez 50 lat funkcjonowała komuna przy takim gloryfikowaniu ideowości?
Superprodukcja kultywuje mit Polski uciskanej. Raz nas Niemcy, raz nas Ruskie. Wielka krzywda historyczna bije z ekranu. Etos rycerski jest pielęgnowany nawet w niewoli, gdzie broń się składa dopiero "przed samym sobą, a nie przed wrogiem". Epizod Pilota -Małaszyńskiego, który coś krytykuje, wytyka błędy, kwestionuje te założenia wskazuje, "że coś z nim nie tak" i ukojenia ma szukać, jeśli nie w idei, to w różańcu.
Superprodukcja jest nijaka. Rozmawia się tam o niczym. Pokazuje dużo nieznaczącego, ale jak już pada pytanie natury egzystencjalnej, to słychać jęk, bo ono nie jest na wytrzymałość normalnego i zrównoważonego człowieka. Nie jest nawet na jego zainteresowanie, jednak bohater nie jest zwykłym człowiekiem lecz Wallenrodem. Właściwie to trudno nam pisać, bo z całego filmu pamiętamy kilka scen po wyabstrahowaniu zupełnie ze sobą niepowiązanych, a reszta jest tak żadna, że z pamięci umyka. A wszystko po to, żeby w ostatniej scenie wziąć widza żywcem i zmrozić go, fundując mu wyciskacz łez w postaci rozwalania czachy oficerom nad dołami pełnymi jeszcze ciepłych trupów, jeśli trzeba dla pewności dobijanych bagnetem, zanim spycharka wyrówna teren. Jak ktoś za 10 lat zapyta czy widzieliśmy "Katyń", to pomniemy rzeź i odpowiemy twierdząco. Tylko czy będziemy pamiętać, kto do kogo i dlaczego strzelał, po co i jak maskowano tę zbrodnię? Niekoniecznie!
Pierwsza refleksja po wyjściu z kina była taka: "kto sobie co prywatnego chciał tym filmem załatwić"? Odpowiedź prosta: Wajda stracił tam ojca, Ostaszewska pradziadka, Penderecki wuja. W temacie, który do dziś nie jest załatwiony, w kraju, gdzie przez 50 lat szerzono kłamstwo historyczne, a w szkole sprawę pomijano lub uczono nie tak, robienie na ten temat taniego i płytkiego kina emocji jest po prostu nie w porządku. Tu by się przydał jakiś paradokument w stylu Moore'a. Nawet ubarwiony, ale z solidną dawką informacji.
***
Kiedy oglądamy filmy o Holocauście albo czytamy np. Hannę Krall, przede wszystkim dowiadujemy się "czegoś". Czegoś o narodzie, czegoś o fragmencie historii, czegoś o losach ludzkich. Jest tam wielka krzywda i trauma. Nie ma jednak banalności, płytkich acz nierozwiązalnych dylematów, etykiet znanych z polskiego kina historycznego. To kwestia osadzenia w kodach kulturowych, która narzuca nam- odbiorcom takie proste interpretacje czy sposobu przedstawiania wydarzeń?
Superprodukcja idealizuje zamordowanych bohaterów. W filmie oficerowie poszli na śmierć, mimo że mogli łatwo uciec. Ale nie uciekli, bo byli szlachetni i przysięgali służbę ojczyźnie. A przysięga ta była bardziej ważna od przysięgi małżeńskiej. W imię ojczyzny odsyła Żmijewski więc zrozpaczoną żonę (Ostaszewską), która przyjechała go odnaleźć. Bo oni są jeńcami i swój kodeks mają. Ucieczki jednak się zdarzały...
Superprodukcja operuje na dylematach moralnych ucznia pierwszej klasy liceum, który ma napisać rozprawkę "prawda czy konformizm". Cytat z Antygony był tam szczytem tandety. Od razu widać, kto jest dobry, a kto sprzedajny. Niby nic się nie mówi, ale i tak wiadomo, że należy iść do więzienia za idee, zamiast ustępstwami budować nową rzeczywistość. Jak w tym kraju przez 50 lat funkcjonowała komuna przy takim gloryfikowaniu ideowości?
Superprodukcja kultywuje mit Polski uciskanej. Raz nas Niemcy, raz nas Ruskie. Wielka krzywda historyczna bije z ekranu. Etos rycerski jest pielęgnowany nawet w niewoli, gdzie broń się składa dopiero "przed samym sobą, a nie przed wrogiem". Epizod Pilota -Małaszyńskiego, który coś krytykuje, wytyka błędy, kwestionuje te założenia wskazuje, "że coś z nim nie tak" i ukojenia ma szukać, jeśli nie w idei, to w różańcu.
Superprodukcja jest nijaka. Rozmawia się tam o niczym. Pokazuje dużo nieznaczącego, ale jak już pada pytanie natury egzystencjalnej, to słychać jęk, bo ono nie jest na wytrzymałość normalnego i zrównoważonego człowieka. Nie jest nawet na jego zainteresowanie, jednak bohater nie jest zwykłym człowiekiem lecz Wallenrodem. Właściwie to trudno nam pisać, bo z całego filmu pamiętamy kilka scen po wyabstrahowaniu zupełnie ze sobą niepowiązanych, a reszta jest tak żadna, że z pamięci umyka. A wszystko po to, żeby w ostatniej scenie wziąć widza żywcem i zmrozić go, fundując mu wyciskacz łez w postaci rozwalania czachy oficerom nad dołami pełnymi jeszcze ciepłych trupów, jeśli trzeba dla pewności dobijanych bagnetem, zanim spycharka wyrówna teren. Jak ktoś za 10 lat zapyta czy widzieliśmy "Katyń", to pomniemy rzeź i odpowiemy twierdząco. Tylko czy będziemy pamiętać, kto do kogo i dlaczego strzelał, po co i jak maskowano tę zbrodnię? Niekoniecznie!
Pierwsza refleksja po wyjściu z kina była taka: "kto sobie co prywatnego chciał tym filmem załatwić"? Odpowiedź prosta: Wajda stracił tam ojca, Ostaszewska pradziadka, Penderecki wuja. W temacie, który do dziś nie jest załatwiony, w kraju, gdzie przez 50 lat szerzono kłamstwo historyczne, a w szkole sprawę pomijano lub uczono nie tak, robienie na ten temat taniego i płytkiego kina emocji jest po prostu nie w porządku. Tu by się przydał jakiś paradokument w stylu Moore'a. Nawet ubarwiony, ale z solidną dawką informacji.
***
Kiedy oglądamy filmy o Holocauście albo czytamy np. Hannę Krall, przede wszystkim dowiadujemy się "czegoś". Czegoś o narodzie, czegoś o fragmencie historii, czegoś o losach ludzkich. Jest tam wielka krzywda i trauma. Nie ma jednak banalności, płytkich acz nierozwiązalnych dylematów, etykiet znanych z polskiego kina historycznego. To kwestia osadzenia w kodach kulturowych, która narzuca nam- odbiorcom takie proste interpretacje czy sposobu przedstawiania wydarzeń?
8 komentarzy:
Wajda w jakimś wywiadzie zauważył, ze tę Polską ideowość wykorzystywały "złe mocarstwa". Tymczasem on zdaje się ją wychwalać i stawiać za wzorzec do naśladowania, mimo, że ona jest dysfunkcjonalna.
"Ucieczki jednak się zdarzały..."
Dziadek mojego męża uciekł. Był ranny i wynieśli go niby jako trupa.
W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że taka ucieczka to przejaw braku patriotyzmu... 8-O
Mnie tam cieszy fakt, że mogłam się chociaż dowiedzieć jak to się odbywało. Właśnie wizja reżysera (żony itd.) - to mi się podobalo. Tło historyczne- wcale nie powiedziałabym, że to kino prowokujące... Spoko, żyjemy w XXI wieku.
Niby czego oczekiwales po dramacie?
@anuszka:
Ta uciekczka to bardzo zdrowe podejscie. Nie bardzo jednak wiemy po co w filmie robic cnote z nieuciekania. Znaczy wiemy: bohaterów trzeba wyidealizowac.
@KiK:
Zgadzam się w 100%, czego zapewne się domyślacie po przeczytaniu mojego posta poświęconego temu filmowi (hmm, w IVRP pewnie powinienem napisać "filmu").
Jakoś tak mi się ten film skojarzył z tymi, które w filmie były nocą z nysek na murach bloków wyświetlane. (Scena, gdy Generałowa krzyczy "Toż to kłamstwo"). Bo przecież film, który ewidentnie neguje wykorzystywanie historii (bardzo wybiórczo) w celach politycznych, robi dokładnie to samo...
A Pan Wajda? No cóż, to był z pewnością gwóźdź do trumny talentu tego Pana postrzeganego przeze mnie...
żeby pokazać w całości dramat KATYNIA trzeba by nakręcić serial.
To co przedstawił Wajda to wycinek prawdy historycznej a także "głos" "rodzin katyńskich".
ten film ma cos ze stylu Tytanica. Tu i tu pokazują tragedie i wyciskają łzy i nic z tego nie wynika.
Prześlij komentarz