2007/09/04

Curva czyli edukacja na zakręcie

Wiedzieliśmy, że nie będzie nam trzeba długo czekać na koncert popisowy ministra Legutki. I tak dowiedzieliśmy się, że aby uzdrowić szkołę trzeba "powrócić do przedwojennych tradycji i przedwojennych wzorców inteligenta. W jaki sposób? Ucząc łaciny, wprowadzając mundurki i podnosząc poziom trudności matury" - wylicza Dziennik.

Zacznijmy od drobnego uszczegółowienia faktów. Inteligencja jako warstwa społeczna to produkt typowo wschodnioeuropejski. To grupka o pochodzeniu szlacheckim (zdegradowanym i podupadłym). W praktyce były to osoby o wykształceniu wyższym, często zaangażowane politycznie lub pełniące rolę sumienia narodu. Było więc inaczej niż w Europie, bo tam inteligencja jako warstwa społeczna nie funkcjonowała. Było za to mieszczaństwo (klasa średnia), które jeśli kończyło wyższe studia, to podejmowało wolne zawody (co nie znaczyło, że należał im się jakiś specjalny tytuł nawiązujący do superintelektu) oraz byli nieliczni intelektualiści. Różnica tej struktury społecznej to wynik pozostawania naszych terenów (Europa kulturowo kończyła się na Łabie) poza ówczesnymi procesami modernizacyjnymi, które tam umożliwiały szeroki awans społeczny i zdobycie wykształcenia (mieszczaństwo), a u nas pozwalały na to małej grupce noszącej potem miano "inteligencji". Zazdrośnie do tego strzegącą swej uprzywilejowanej pozycji: żeby sobie ci nie z dziada-pradziada nie myśleli, powstał termin "półinteligenta" dla określenia tych, co się do edukacyjnego klubu jakoś przypadkiem wdarli. A jak u nas z intelektualistami? Pewnie jacyś byli, ale otwierając pierwszą lepszą historię myśli, trudniej natknąć się na polskie nazwisko. Zawsze jednak można się pocieszać, że Chopin był polskiego pochodzenia i Curie-Skłodowska takoż!

No więc odwoływanie się do tej tradycji trochę nas żenuje, jeśli uwzględnić fakt, że nasza elitarna inteligencja to standardowe wykształcone zachodnioeuropejskie mieszczaństwo... Gdyby to jedyna rzecz w koncepcji ministra była... Co tam dalej Legutko planuje?

Nauka łaciny i greki.
"To język, który funkcjonuje jak rachunek matematyczny, uporządkowany, logiczny. Daje wgląd w bogactwo treści kultury starożytnej. A także wgląd w funkcjonowanie języka, w obszar skojarzeń językowych. Nauka łaciny rozwija. Powiedziałem żartobliwie na konferencji prasowej, że gdyby to ode mnie zależało, łacina i greka byłyby od I klasy podstawówki."

Panie Ministrze, nauka każdego języka rozwija. Uczy systematyczności i dyscypliny, w przeciwieństwie do nauki katechezy. Uczymy matematyki matematyką, a logiki logiką. Niech chociaż Ci uczniowie się po angielsku płynnie dogadają, nie wspominając o drugim języku nowożytnym. Czytanie Platona i Arystotelesa w oryginale zostawmy dla hobbistów udających się na filologię klasyczną. Mamy dobre przekłady, których nawet po polsku i w opracowaniu nikt nie czyta.

Utrudnić matury, sprawdzać wiedzę. "Przyznaję, należy utrudnić zdawanie matury. Trzeba wrócić do sprawdzania wiedzy, bo prezentacja nie selekcjonuje zdających. Prezentację łatwo kupić."

Cóż, zawsze wiedzieliśmy, że szukanie wiedzy to trudna sprawa, posługiwanie się nią jest najtrudniejsze, myślenie boli, a odpamiętywanie to mały pikuś. Jeśli odpamiętywaną maturę jakoś utrudnić, to chyba trzeba sprawdzać znajomość książki telefonicznej... Telekomunikacja jest wszak przyszłościową dziedziną... Minister zdradził się, że chętnie by utrudnił zdanie tego egzaminu, ale niestety to nieakceptowalne w dzisiejszych czasach.... Tak, stwórzmy elitarny klub maturzysty! Pomysł jak znalazł w gospodarce opartej na wiedzy, ale widać to zrozumieją tylko zachodnioeuropejscy drobnomieszczanie. Inteligent powinien być ekskluzywny!

Nauczać historii sztuki. Niestety nie zdradza konkretów. Podejrzewamy jednak, że nie przeszło mu przez myśł, żeby zreformować nauczanie muzyki i plastyki. Te dwa bzdurne przedmioty zazwyczaj ograniczają się do nauki gry na cymbałkach albo flecie tudzież zakuwania, że styl taki a taki charakteryzuje się tym i tym oraz robienia wielkich artystów plastyków z masy uczniowskiej za pomocy rysowania na ocenę. Gdyby mieć polot i inwencję to bez nakładów, w ramach godzin które i tak są, można by bezboleśnie wszystkich zaznajomić i nauczyć odbioru wszystkich technik plastycznych, stylów architektonicznych, prądów w sztuce i gatunków muzycznych, łącznie z dorobkiem większości artystów.

Mundurki. Ciąg dalszy poprzednika Romana: bo szkoła to odrębna rzeczywistość, odrębne wymogi i takie tam...
Szczęśliwie jednolitość zniknęła jako recepta na sukces wychowawczy. Jakby to jednak powiedzieć, szkołę tworzy brać uczniowska i mać nauczycielska. I obie są z tej rzeczywistości i tego społeczeństwa. W mundurku łaska na nich nie spłynie. Nie formą, ale ideą kształtuje się postawy... Nie mamy nic przeciwko mundurkom używanym przez jednostki elitarne w swoich ambicjach, do których zgłaszają sie zainteresowani z własnej woli i chcą pokazać swoja odrębność albo pewien standard. Marnośc przyodziana w garnitur nadal będzie marnością. Zwłaszcza, że to ma być jakieś byle wierzchnie wdzianie, a nie mundurek.

W jednym się z ministrem zgadzamy. Że warto uczyć filozofii. Dla kształcenia precyzji słowa, abstrakcji umysłowej, dla umiejętności przyjmowania różnych perspektyw, rozmawiania o ideach i istocie.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ja tam jestem za utrudnieniem matury, mianowicie poprzez przywrócenie obowiązkowego egzaminu z matematyki. Bo nasz kraj cierpi już na tragiczny niedobór inżynierów. A kto ma pchać do przodu rozwój technologiczny?

Fajczarz Krakowski pisze...

A ja jestem przeciwny narzuconym powszechnie mundurkom, planom nauczania i do tego jestem za skasowaniem matur- jednak zanim ktoś zacznie mnie tutaj komentować, polecam przeczytać moje wywody na ten temat na moim blogu: "Szkoły publiczne i problemy z nimi" (21 sierpień 2007)- nie mam siły tego powtarzać tutaj więc się wyleniuchuję ;)

KiK pisze...

@Anuszka:

Matematyka jak najbardziej. Ale to wcale nie jest utrudnienie. matematyki trzeba umiec uczyc... Nie wydajee mi sie sensownee uczyc licealistow badaia monotonicznosci funkcji i rozwiazywania rownan trzeciego stopnia z trzema niewiadomymi. To znieecheca. Niech sie tego ucza na studiach naprawde zainteresowani. Wystarczy, zeby na maturze, wzorem np USA czy niektorych panstw UE byly krotkie zadanka typu: "Jesli Zdzisiek maluje pokoj w 4 godziny, a Halinka w 2, to ile zajmie im malowanie pokoju wspolnie?".

@Equilibrysta:

Mozna by to rozwazyc, ale nie tak sobie, zeby kazdy decydowal, tylko dla zastapienia ich systemem punktowania w toku całego toku nauki. Pracujesz sumiennie = masz duza szanse dostac sie na wybrane studia. Bimbasz = nic z tego.

Fajczarz Krakowski pisze...

Znowu zapala się u mnie czerwona lampka- co znaczy "pracujesz sumiennie" a co znaczy "bimbasz"? Jeśli chodzi o taki model w którym poza oceną końcową z danego przedmiotu bierze się pod uwagę jeszcze inne rzeczy jak obecność, średnia ocen uzyskanych w trakcie nauki i tym podobne sprawy to ja mówię nie. Dla mnie ważne co się ze szkoły wynosi a nie jak delikwentowi szła nauka.

Poza tym- jest sens zastępować maturę ocenami (punktami) zbieranymi przez cały okres nauki? Według mnie może to tylko doprowadzić do tego, że znowu będzie trzeba uczyć się wszystkiego (bo nie wiadomo co się potem przyda a poprawić się nie będzie dało, skoro mają liczyć się oceny częściowe) do tego można paść ofiarą samego siebie: połowę czasu nauki zlewasz, potem dociera do ciebie "ostatni dzwonek" siadasz, uczysz się, opanowujesz materiał wręcz wzorcowo (być może nawet lepiej niż ci co się uczyli bardziej systematycznie- znam takie przypadki) ale to i tak na nic- bo liczy się średnia i nie dostajesz się tam gdzie powinieneś się dostać.

To mnożenie biurokracji i znowu będą jakieś przeliczniki i inne głupoty. Starczy, że jestem już trochę ofiarą aktualnego systemu- dzisiaj aby dostać się na medycynę muszę zdać od nowa maturę- bo system ma gdzieś to czy ja umiem to co jest potrzebne na egzamin wstępny czy nie- liczą się papiery. Gdyby nie było matury i decydowałaby sama uczelnia wyższa to mógłbym podejść do egzaminu tylko ze świadectwem ukończenia szkoły średniej i tyle- a to czy się nadaję wyszłoby na egzaminie wstępnym a nie ze średniej ocen z poprzedniej szkoły (tym bardziej że szkoła szkole nie równa- ale o tym chyba wszyscy wiedzą- są placówki gdzie ten sam człowiek zgarniałby piątki garściami i placówki gdzie poświęcając więcej uwagi nauce i tak miałby niższe oceny- poziom...).

KiK pisze...

@Equilibrysta:

Wlasnie mam mieszane odczucia wobec tych co przez lata bimbaja (nic nie robia, jada na dostatecznych), a potem sie w ciągu miesiaca wykują na egzamin, zeby zachwile zapomniec.

Z tym sie z Toba zgodze, ze nie ma systemu, który wszystkich zadowala. Nie wiem czy sprawdzal sie system taki jak proponujesz. przez lata byl taki, a w praktyce okazywalo sie, ze szkola uczyla sobie, a wymagania egzaminacyjne uczelni byly sobie. Moim zdaniem ten przemysl kursow doszkalajacych dla kandydatow zdajacych byl zly. Szkola powinna tego nauczyc, a badz jednorazowe sprawdzenie tej wiedzy badz systematyczne przez kolejne lata powinien dawac wstep na studia.

Anonimowy pisze...

@anuszka:

Nie do końca rozumiem jak obowiązkowa matematyka dla humanistów zwiększy ilość inżynierów.

Nie lepiej aby każdy studiowałto co chce i zarabiał tyle ile warta jest jego praca?