2007/09/17

Wczorajszy patriotyzm jutra

W weekendowej Rzeczpospolitej pojawił się tekst Terlikowskiego o patriotyzmie. Było to ewidentne krytyczne nawiązanie do "nihilistów" biorących udział w debacie Gazety na ten temat. Raz i wtóry zdarzyło nam się tu wygłosić opinię, że nie lubimy Polski, a nawet zdradzamy pewne symptomy polonofobii, więc rozwiniemy nieco temat.

Na początku chyba trzeba zauważyć, że słowo na "p" jest ostatnio bardzo modne i często używane. Nieustannie coś jest "p", albo nie jest, X. jest "p" przez wielkie "P", a Z. wcale. Raz "p" jest prymitywnym nacjonalizmem lub militaryzmem, innym razem wielką wartością i cnotą. Panowie K. oczywiście tytułują się wielkimi "P".

Sprawa wygląda nieco podejrzanie, bo ilość nawiązań do patriotyzmu i postawy patriotycznej wskazuje jednak, że albo w przyrodzie prawie nie występują, albo ciężko społeczeństwu uzgodnić, co nim jest. Może dlatego mamy wrażenie, że patriotyzm jest u nas trochę frazesem, który nic nie znaczy, albo z którego nic rzeczywistego nie wynika, więc trzeba o nim mówić i go propagować, żeby nie znikł całkowicie. Powstaje jednak ten problem, że przy kiepskiej kondycji współczesnej polskiej tożsamości zbiorowej, ów frazes nie ma się na czym zahaczyć. Jeśli nie we współczesności, musi więc szukać w przeszłości. Przeszłe historie integrują, dają zbiorowości korzenie i coś wokół czego kształtuje się "my". Urastają zatem do rangi mitów. Raz o wielkich dokonaniach i dzielnych przodkach (na Wiedeń! Lub o innych Cudach nad Wisłą), innym razem o jeszcze większych krzywdach (zaborcy, Jałta), wrogach (Niemcy), najeźdźcach (Ruskie), którzy uciskając, jednoczą. I tak zapożyczona tożsamość z czasów przeszłych zastępuje współczesną. Bo jaka ma być ta tożsamość? Bezrobotna? Popegeerowska? Zasiłkowa? 1200 brutto? Toruńsko-maryjna? No w najlepszym wypadku wadowicko-watykańsko-kremówkowa...

Co w ogóle oznacza modne słowo w kryzysie na "p"?
- miłość do ojczyzny i poczucie silnej więzi z własnym narodem, połączone z gotowością poświęcenia się dla ich dobra, przy równoczesnym poszanowaniu innych narodów.

Tak ujmując sprawę, patriotami nie jesteśmy. I nawet przez głowę nam nie przyszło, żeby być. "To nie jest jakieś arcyfajne miejsce - Polska. Lubię tu wielu ludzi, wiele miejsc, mogę się zapatrzyć na drzewa, niebo. Uwielbiam język polski, jest piękny. Ale to jeszcze za mało, żeby oddawać życie za ojczyznę." - mówi Nosowska. Bo niby co miałoby nas motywować do takiej miłości ojczyzny, żeby pójść w kamasze? To musiałaby być jakaś magiczna idea, ale... taka nigdy się nie urodziła...

Nie wyjechaliśmy z Polski, bo nie mamy takiej presji. Zwłaszcza ekonomicznej. Sami nie szukaliśmy takiej opcji, ale oferty się zdarzają i nic nie szkodzi na przeszkodzie, żeby w niezdefiniowanej przyszłości skorzystać z takich pojawiających się możliwości. Bo zamiast górnolotnie brzmiącej ojczyzny do umierania, szukalibyśmy po prostu fajnego miejsca do mieszkania, które można polubić i się do niego na krócej lub dłużej przywiązać.

A to owe fajne miejsce do mieszkania tworzą ludzie swoimi zachowaniami, nadając mu ducha i charakter, który można polubić, chcieć uczestniczyć w jego życiu i współponosić zobowiązania w imię jego trwania (oczywiście bez umierania, bo innych fajnych miejsc może być wiele). Nie mamy nawet nic przeciwko znaniu jego historii, z plusami i minusami (ale bez mitomanii) i kultywowaniu lokalnych tradycji i zwyczajów (folklor). A za co mamy lubić Polskę? Ktoś podpowie?

Prawicowi ideolodzy zamiast zarzucać nam nihilizm, niech wezmą pod uwagę, że ojczyzna (uznawana za miejsce zamieszkiwane z własnej woli tu i teraz) więcej skorzysta na naszym płaceniu podatków, przestrzeganiu prawa i byciu uczciwym, ekologii, przywiązaniu do idei nie tylko w sferze deklaracji, wolontariatach czy zaangażowaniu w inicjatywy społeczne, a na "lokalnym" wydawaniu pieniędzy kończąc, niż gdybyśmy mieli wielbić Rejtana, obchodzić rocznicę Grunwaldu, wzruszać się na okoliczność Jasnej Góry i jej obrony czy przystawać na baczność w godzinę W. Taka integracja forma integrowania podzielonego społeczeństwa jest sztuczna i nie sprawi, że ludzie zaczną sobie nagle mówić "dzień dobry", ufać sobie, stowarzyszać się i rozbierać wysokie płoty wokół apartamentowców w centrum miasta.

Brak komentarzy: