2008/12/14

Wigilia

Odbyłem dziś dyskusję w gronie prawie-już-dyplomowanych psychologów. Temat brzmiał: Czy w szkole należy organizować Wigilię dla uczniów. Wystrzeliłem jak z procy "Nie, przecież szkoła to instytucja świecka". I ku mojemu zdziwieniu, powiedziałem to jakby po chińsku... Wnet pojąłem, że "instytucja świecka" była czymś dla uczestników niezrozumiałym (i nie istniejącym). Dyskusja właściwie od razu objęła aspekty organizacyjne jak ją najlepiej przygotować. Czy każdy powinien coś przynieść? Czy wysupłać coś z budżetu? A kiedy ją zorganizować? Siedziałem nieco jak w transie chłonąc te dywagacje dla mnie nie z tej ziemi. Jeszcze inna osoba wydała głos bezradności: "ale w mojej klasie jest 4 uczniów nie chodzących na religię i co ja mam z nimi zrobić, jeśli w szkole ma być Wigilia". Na co odezwała się inna, że należy ich zwolnić z lekcji. Ja na to znów chińszczyzną, że po to są lekcje, żeby się odbywały, a jeżeli jest na Wigilię popyt, to niech zainteresowani przyjdą/zostaną na nią po zajęciach, bo to niezdrowe, żeby dzieciom dawać do zrozumienia, że mają sobie iść, skoro nie chodzą na religię. Tamta przy poparciu większości na to, że to wolny wybór, ja na to, że to wykluczanie. I tak sobie pieprzyliśmy, o czymś, o czym w ogóle nie powinno się pieprzyć. Rozumiem w szkole zabawę choinkową, która jest eventem właściwie pozbawionym konotacji religijnych. Taka potańcówka przy Fasolkach czy innych Britnej Spirs, ale, żeby Wigilia w szkole????

Pal licho już tę świecką instytucję z krzyżami nad tablicami. Może za PRLu taka była, potem już nigdy nie. Przykre jest, że ci prawie-psychologowie, wpadli na takie odesłanie kogoś do domu, "bo my tu teraz takie święto będziemy obchodzić" i nie zauważyli, że może działać jak brzytwa. Może nigdy sami nie doświadczyli wykluczenia. No ale przecież, żeby pomagać ludziom (psychologowie), nie trzeba przejść na własnej skórze wszystkich nieszczęść, żeby się na nich znać...

Przypomniały mi się wtedy dwie dziewczynki świadkowe Jehowy, z którymi chodziłem do podstawówki. W czwartej klasie nawiedzona historyczka ( i jak twierdzi mój ojciec histeryczka, obecnie wiceprezydent ds. oświaty miasta B. z ramienia PiS) zażyczyła sobie, żeby jej lekcje zaczynać i kończyć pacierzem. W ramach tolerancji dla innych wyznań, rzygaśnie uprzejmym głosem prosiła za każdym razem, żeby Zosia i X (nie pamiętam już jak się nazywała) zaczekały przed klasą. I dziewczynki karnie robiły szur-szur za drzwi... Ciekawe co wtedy czuły. Nie bardzo wiedziałem wtedy czemu tak się dzieje, ale sam się z tym nie dobrze czułem. Wtedy karnie stałem klepiąc "Ojcze nasz", ale dziś bym babę kredą na tablicy ukrzyżował i bok cyrklem przebił. Takie grzechów odkupienie.

Brak komentarzy: